Pasje Tarnobrzeskich kobiet

Rozmowa z autorem

Pasje Tarnobrzeskich kobiet



Beata Grzywacz – nauczyciel – polonista z blisko 25 letnim doświadczeniem. Zawodowo realizuje się w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Grębowie. Odznaczona medalem Komisji Edukacji Narodowej. Prowadzi Szkolny Klub Przyjaciół Książki. Regularnie współpracuje z Biblioteką Pedagogiczną w Tarnobrzegu. Liderka akcji Cała Polska Czyta Dzieciom. Liderka Szlachetnej Paczki. Wraz z mężem Pawłem, wychowuje 14 letniego syna Jakuba i 20 letnią córkę Annę. Jej motto życiowe to: „Jutro też zaświeci słońce”. Autorka książki „Tarnobrzeskie kobiety”.

Dlaczego wybrała Pani formę książki? Jest przecież duży bum na youtube oraz mp3.
Było kilka powodów. Po pierwsze, ponieważ jestem nauczycielem polonistą, więc książka papierowa jest mi bardzo bliska. Po drugie chciałam młodzież troszkę odciągnąć od komputera i pokazać, że jest jeszcze coś innego poza światem wirtualnym. Trzeci powód był bardzo prozaiczny. Wiele starszych osób nie ma dostępu do komputera i czasami nie są na bieżąco z techniką, dlatego zdecydowałam się na wersję papierową. Choć przyznam, że pierwsza z propozycji, z jaką się spotkałam, dotyczyła audiobooka, jednak klasyczna wersja papierowa jest bliższa memu sercu.

Czy ma Pani poczucie misji, które motywuje Panią do pisania i przekazywania wiedzy dalej?
Osobiście nie traktuję tego w kategoriach misji. Bardzo lubię pracować i czuję potrzebę, aby cały czas coś robić. Nawet kiedy odpoczywam, w głowie pojawiają się nowe  pomysły i inspiracje. Ponieważ mam dwoje prawie dorosłych dzieci, to w moim życiu pojawiło się trochę więcej wolnego czasu, który chętnie wykorzystuję. Przygotowuję wtedy wywiady, redaguję teksty, planuję kolejne spotkania.

Czy jest Pani osobą charyzmatyczną?
Nie uważam się za taką. Uwielbiam podejmować wyzwania. Im są trudniejsze, tym chętniej je podejmuję. Jak mi ktoś powie, że się nie da, to ja mu udowodnię, że jednak się da. Książkę „Tarnobrzeskie kobiety” wydałam udowadniając sobie, że „się da” – na przekór wszystkiemu. Pokazałam, że normalna kobieta – taka jak ja – prosta, wiejska nauczycielka, potrafi też coś dobrego zrobić w swoim życiu.

Czym Pani motywuje swoich najbliższych?
Uważam, że „Słońce i tak zawsze świeci, ono jest czasem za chmurką, ale ta chmura gdzieś, kiedyś odejdzie”,  dlatego często te słowa kieruję do najbliższych. Jestem postrzegana jako osoba z dużą dawką pozytywnej energii. Poza tym jestem fanką literatury starożytnej i filozofii, tak więc uważam, że może to wynikać również z moich zainteresowań.

Wracając do tematu. Czy jest to Pani pierwsza książka?
Tak, pierwsza, ale mam nadzieję, że nie ostatnia. Zamierzam kontynuować prowadzenie bloga, chcę też  wydać część drugą, obecnej książki. Mam również kolejny pomysł warty publikacji. Będzie związany z rozwojem osobistym, który to temat jest mi bardzo bliski. Szuflada z inspiracjami jest wciąż otwarta.

Jak bliska jest Pani ta książka?
Czasami się śmieję, że ta książka to moje trzecie dziecko, które jest wyjątkowym wcześniakiem. To wszystko zajęło niecałe dziewięć miesięcy.

Która z pań – bohaterek, była pierwsza?
To była Ula Kobyłecka. Jest ona moją sąsiadką. Ponieważ uważam się za osobę dość nieśmiałą i pracuję w placówce szkolnej 15 km od Tarnobrzega, to nie miałam możliwości podejść i powiedzieć: „przepraszam bardzo, chciałabym zrobić z Panią wywiad”. Mój blog był w trakcie tworzenia i był wówczas jeszcze mało popularny.  Szukałam osób z najbliższego kręgu znajomych i Ula była właśnie tą pierwszą osobą. To jest ktoś, kto zawsze mówi to co myśli;  jest bezpardonowo szczera. Długo próbowałam ją nakłonić do rozmowy. Pewnego wieczora, siedząc w domu rozważałam dalej, kogo by tu wziąć do tych wywiadów. Następnego dnia rano przyszedł mail od Uli: „no dobra, zgadzam się”.
Teraz czytelnicy bloga często sami polecają mi kolejne bohaterki wywiadów. W tej chwili kolejka liczy ponad 50 osób. Czytelniczki dopytują już, kiedy powstanie książka o Stalowowolskich kobietach.

Czy powstanie książka o mężczyznach?
Często z ust mężczyzn słyszę pytanie: „czy Pani jest zagorzałą feministką?”.  Brałam pod uwagę także pomysł męskiej wersji książki, jednak zastanawiam się, co by na po powiedział mój mąż, gdybym co tydzień, umawiała się z innymi facetami? (tu śmiech) Może gdyby był pierwszą postacią w nowej edycji jego podejście zmieniłoby się na lepsze.

Jak mogłaby wyglądać taka męska wersja Tarnobrzeskich mężczyzn?
Ponieważ pierwowzór składał się z części zawodowej i prywatnej to część zawodowa byłaby podobna. Niemniej należałoby się zastanowić nad formą części prywatnej. Myślę, że dobrze gdyby ją nieco przeredagować i dopasować do mężczyzn. np. we fragmencie pt. „co robię w trudnych chwilach”. Może warto pokazać, że mężczyźni również mają niestereotypową ciepła stronę – której nawiasem mówiąc, bardzo wstydzą się pokazać. Również należałoby się zastanowić nad doborem odpowiednich kryteriów przyszłych bohaterów publikacji. Ten temat jest nie lada wyzwaniem. W dzisiejszym świecie bardzo łatwo o przegięcie z jednej strony w drugą. Nie chciałabym być niechcący posądzona o wiele różnych rzeczy.

Jak ocenia Pani skalę swoich działań?
Trochę to się wymknęło spod kontroli. Wszystko bardzo mocno się rozrosło. Nie chcę używać słów kariera, ani że „zrobiło to taką furorę”, jednak ma to wszystko rozległy zasięg. Czasami odnoszę wrażenie, że troszkę mnie przerasta.

A jak dobierała Pani kolejnych rozmówców?
Wiele kobiet polecają czytelniczki bloga. Ja osobiście kieruję się trzema kryteriami. Po pierwsze i dla mnie najważniejsze; nie mają to być osoby z pierwszych stron gazet. Tej zasady bezwzględnie się trzymam. Jeśli ktoś jest znany z tego powodu „że jest znany”, to od razu go to dyskwalifikuje. Krótko mówiąc, nie chcę pisać o tej osobie. Po drugie, osoba musi posiadać pasję. Pasją może być również wykonywany zawód. Po trzecie, musi być uśmiech i optymizm. Kobiety, o których opowiadam, pomimo przeciwności, potrafią zacisnąć zęby i iść do przodu.

Czy ktoś w szczególny sposób wpłynął na Panią podczas pracy nad książką?
Takich sytuacji było kilka. Jednak moje spojrzenie na życie zmieniły dwie osoby. Pierwsza to Jolanta Kret – jedna z bohaterek. Dużym zaskoczeniem był fakt, że posiada ona ciekawe drzewo genealogiczne. Jej pradziadkiem jest sam Jan Słomka – legendarny galicyjski działacz społeczny i gospodarczy. Jest również oddaną działaczką na rzecz miasta. Dzięki jej zaangażowaniu mogłam realizować swój potencjał. Jola tchnęła wiatr w moje żagle.
Druga osoba to Bożena Andrychowicz - psycholog, która również jest w mojej książce. Wiele mi pomogła. Wiem, że zawsze w trudnych chwilach mogę do niej zadzwonić.
Jednak z biegiem czasu mogę również stwierdzić, że wszystkie występujące w książce Panie są moimi dobrymi znajomymi, niezależnie od wieku.

Jaki był odzew po wydaniu książki?
Kobiety były wręcz zachwycone. Często płakały i pytały, czym zasłużyły sobie na takie wyróżnienie. Odzew był bardzo dobry.

Jak zareagowali bliscy, kiedy przyszły pierwsze egzemplarze książek?
Kiedy przyszły książki, odebrała je moja mama, ponieważ ja byłam w pracy. Kiedy zadzwoniłam do niej usłyszałam jak płacze. Najpierw przestraszyłam się, że się coś stało. Potem okazało się, iż świadomość, że ma w rękach książkę napisaną przeze mnie, spowodowała lawinę wzruszeń. Drżały jej ręce, kiedy trzymała pierwszy egzemplarz. Była ze mnie bardzo dumna. Wspominam to bardzo pozytywnie.
Mama była czasami sceptyczna i mówiła: „dziecko a po co ci to, tyle pieniędzy, tyle pracy, a ostatnio nawet źle się czujesz” – jednak po wszystkim gdzieś tam w kąciki ust drżały ze wzruszenia. Mama wiedziała, że mnie się nie da odwieźć od celu, który sobie wyznaczyłam i jeśli sobie coś postanowię, to nawet jeśli miałabym pójść do samego piekła, to tam pójdę i zrobię to.

Kiedy znalazła Pani czas na pisanie?
Sam proces pisania to było przeredagowanie i uzupełnienie istniejących wywiadów. Już był jakiś szkielet, zarys. Książka nie jest jednak przedrukiem bloga – to jest bardzo ważne. Niektóre z wywiadów powstawały ponad rok przed wydaniem. Przez ten czas te moje „aktywne kobitki” jak często je nazywam, zdążyły zawojować świat, zmieniając niejednokrotnie życie do góry nogami. Często przewartościowały pewne sprawy. Dlatego musiałam to wszystko uzupełnić. Z każdą kobietą spotkałam się osobiście raz jeszcze. Pytałam wtedy: „słuchaj, co zrobiłaś przez ten rok, co u Ciebie się zmieniło?”. Wszystko skrupulatnie uzupełniałam.

Czy przykładała Pani uwagę do szczegółów?
Pomimo, że jestem z wykształcenia polonistką z 25 letnim stażem, stwierdziłam, że muszę mieć regularną, fachową korektę. Tutaj trochę zgrzytało, bo przecież mam wykształcenie kierunkowe. Korekta odbyła się mailowo, ponieważ Pani Marta Korycka, która ją wykonywała, mieszkała daleko. Po jakimś czasie doszłyśmy do porozumienia. Udało mi się skontaktować z osobą robiącą skład, która posiada wieloletnie doświadczenie w tym kierunku. Również podczas wykonywania zdjęć skontaktowałam się z osobą robiącą profesjonalne zdjęcia. Dzięki temu moje „aktywne kobitki” miały dobrą sesję fotograficzną, w makijażu wykonanym przez profesjonalistkę, we wspaniałych sceneriach zamku tarnowskiego. Po wszystkim, zaprojektowanie okładki było przysłowiową wisienką na torcie. W głowie miałam wyraźny obraz jak powinna ona wyglądać. Chciałam na niej umieścić wszystkie twarze moich bohaterek oraz herb Tarnobrzega. Zrezygnowałam z mojego nazwiska uważając, że ja jedynie przekazuje to co mówią inni. Jednak Pani Joanna Ardelli, która jest grafikiem, wyperswadowała mi ten pomysł, tłumacząc, że każda książka musi mieć autora. Tylko dzięki niej, na okładce jest moje nazwisko. Zdobyłam również nr ISBN.

Jak układała się współpraca podczas projektowania?
Projektantka okładki mojej książki, jest naprawdę rewelacyjną dziewczyną. Świetnie zna się na swoim fachu. Asia miała swoją wizję jak to powinno wyglądać. Zaproponowała mi 2-3 projekty. Ja z każdej z przesłanych propozycji, wybrałam fragmenty, które najbardziej przypadły mi do gustu. Przesyłałam jej również dokładne wytyczne dotyczące m.in. koloru i użytej czcionki. Na końcu usiadłyśmy razem i popijając aromatyczną kawę dokończyłyśmy prace nad okładką.

A jak wyglądał koszt wydania?
Aukcja zbierania pieniążków na książkę nie udała się. Wszystkie już wpłacone kwoty trzeba było oddać. Postanowiłam wziąć pożyczkę i spełnić swoje marzenie za własne pieniądze. Wydrukowałam 400 egzemplarzy. To niewiele jak na 40 000 miasto, jakim jest Tarnobrzeg. 100 książek poszło na pniu, w dniu prapremiery na zamku. Po jakimś czasie pozostało na miejscu już niewiele ponad 150 egzemplarzy. Na jednym ze spotkań w Stalowej Woli na 15 przybyłych osób moją książkę nabyło aż 5. Niebawem będę na kolejnej prelekcji.

Czy po opublikowaniu wywiadów, podejście ludzi zmieniło się?

Tak. Mam wszędzie znajomości. A tak poważnie to bardzo przeżywam każde wystąpienie. Staram się żyć bardzo skromnie. Ta popularność czasami mnie deprymuje. W takich sytuacjach koncentrują się na mnie spojrzenia wszystkich osób. Nie lubię takich sytuacji. Choć nie powiem, że to nie cieszy. To miłe, że coś zrobiłam i ktoś to zauważył. Nie jestem teraz taka zupełnie anonimowa. Jednak wolę się nie wychylać i stać spokojnie kroczek do tyłu.
To nie jest moja bajka, nie lubię być na przedzie. Chociaż dostaję różne propozycje, które wymagają ode mnie zajęcia konkretnego stanowiska, to nie wiem, co mam z tym zrobić. Bo ja nie bardzo tak chcę. Ostatnio otrzymałam dość zaskakującą propozycję, o której w życiu bym nie pomyślała. Jednak zostałam przekonana i zapewne to zrobię. Zachęcił mnie argument, że mogę dużo zrobić dla miasta. Znam problemy kobiet, ponieważ każda z pań z mojej książce mówi, czego jej brakuje. Muszę poważnie to przemyśleć.
Lubię podejmować nowe wyzwania, także te bardzo trudne. Jeżeli zdecyduje się podjąć to wyzwanie,  to właśnie w takich kategoriach, że jest to nowy obszar. Jeśli się uda, to na pewno nie pozostanę bierną osobą.

Komu w pierwszej kolejności chciałaby Pani złożyć podziękowania?
W pierwszej kolejności ex aequo: wszystkim kobietom, które zdecydowały się i zaufały mi oraz zgodziły się na te wywiady. Drugie miejsce również ex aequo: moim dzieciom. Mojemu synowi, który tworzył i dbał o stronę techniczną bloga i zawsze we mnie wierzył. Mówił: „mamusiu dopóki masz mnie to dasz radę, a jak nawet pójdę na studia to i tak Ci pomogę”. Córka, która jest niesłychaną optymistką, zawsze powtarza mi, że jest ze mnie bardo dumna.

Gdybyśmy cofnęli czas i miałaby Pani okazję spotkać samą siebie, to co by Pani sobie powiedziała?
Więcej wiary w siebie! 
 
Dziękuję za rozmowę.

Komentarze