Cz.1. Sentencja twórczości

Rozmowa z autorem

Cz.1. Sentencja twórczości



Jan Tulik – ur. w 1951 roku. Polski poeta, prozaik, publicysta. W jego dorobku możemy odnaleźć takie tytuły jak: zbiór opowiadań „Gry nieużyteczne”, dramat „Kontynenty” jak również słuchowiska radiowe np. „Próba czytania”. Wielki pasjonat poezji. Jego teksty były publikowane na łamach czasopism „Kultura”, „Poezja”, „Twórczość”, „Tygodnik Kulturalny”. Był pierwszym redaktorem naczelnym czasopisma „Nasz Głos” gdzie do dziś chętnie publikuje. Laureat wielu nagród, wśród których odnajdziemy min. Nagrodę im Stanisława Piętaka, Nagrodę im. R. Milczewskiego-Bruno, Nagrodę Fundacji Kultury. Wielokrotny stypendysta Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wieloletni pracownik Wojewódzkiego Domu Kultury w Krośnie. Jest dyrektorem Saloniku Literackiego działającego przy Krośnieńskiej Bibliotece Narodowej. Podczas rozmowy telefonicznej opowie o swojej literackiej drodze.


Co Pana zdaniem jest poezją?
Łatwiej jest powiedzieć co poezją nie jest niż wskazać co poezją jest. Niejednokrotnie, łatwiej nam przychodzi spostrzeżenie błędu, niedojrzałości, karykaturalności niż stworzenie definicji poezji. Definicji poezji powstało bardzo wiele. Można je odnaleźć w różnych encyklopediach i słownikach. Jednak każda z nich różni się pod pewnym względem. Niemniej nie dają one pełnego wyrazu, który byłby kierunkiem dla człowieka próbującego pisać i poszukuje konkretnej wskazówki.

Czy poezja ewoluuje wraz z autorem?
Każdy piszący, który jest na początku drogi twórczej i który jest w toku życia i toku tworzenia, ma za sobą swoje przeżycia i własną mentalność. Znam osoby będące już na emeryturze, wciąż aktywne, akurat pisarsko. Widać różnorodność ich temperamentów twórczych. Każda z nich ma już własny wypracowany styl, a to dobra droga. Jednak  najczęściej nie jest to niestety poezja. Można to nazwać zgrabnie stworzonym wierszem, niemniej jeszcze nie poezją. Zastanawiam się czy w tych przypadkach ludzie zdołają dotrzeć do sedna poezji. To zjawisko można porównać do sytuacji, że ci ludzie żyli w pewnym kokonie, albo w skorupie jaja. Jeśli tej skorupy się nie przebije złotym dziobem to będzie się mieścić wciąż jedynie w poprawności. Taki stan nie będzie twórczy. Choć jest to bardzo interesujące z punktu widzenia socjologicznego. Lecz to nie jest sytuacja, która ma wskazywać drogę innym piszącym.

Jak wyglądała Pana droga literacka?
Julian Przyboś
(1901-1970),
poeta, eseista,
tłumacz
Zacząłem pisać bardzo późno. To jest dość relatywne, w porównaniu z autorami, którzy pisali „od małego”. W szkole średniej uczestniczyłem często w wielu kabaretach i przedstawieniach teatralnych. Mnie zawsze interesował teatr. Poszukiwałem odpowiedniego repertuaru, który stanowiłby repertuar recytatorski, materiał do wykorzystania przy realizacji teatralnych scenek. Chciałem zilustrować życie. Stąd moja potrzeba poznawania literatury. Lubiłem poszukiwać krótkich form wierszowanych. Łatwiej przyszło mi zrozumienie istoty wiersza. Nawet teraz czasami powracam do tego stanu poszukiwania. Człowiek musi wciąż poszukiwać. Osiągając dojrzałość zauważyłem, że nagle znalazłem się na teatralnej pustyni. W około mnie nie było już środowiska związanego z teatrem, które dawało mi możliwość realizacji i samorealizacji. Zacząłem poszukiwać w myślach pojęć, które mogłyby być zalążkami form dramaturgicznych. Cały czas zapisywałem te spostrzeżenia w formie krótkich etiud. To był mój zalążek prozy poetyckiej. Wiersze klasyków, zwłaszcza Przybosia, podpowiadały mi rozwiązanie w postaci sentencji tego poety - „minimum słów, maksimum treści”. Przypadkowo jeden z krytyków literackich, pan Andrzej Żmuda przyjechał do uzdrowiska w Iwoniczu Zdroju, w ramach spotkań z rzeszowskimi literatami. A ja w tamtym czasie pracowałem właśnie tam, w miejscowym domu kultury. Kiedy kuracjusze nie mieli pomysłu na pytania dotyczące poezji, włączałem się „służbowo” moderując spotkanie. Na pytania „czy ty piszesz?”, naturalnie  odpowiadałem, że nie, bo wtedy jeszcze nie pisałem. Jednak przyznałem się, że robię takie proste notatki, ale nie nazywam siebie pisarzem. Po tym jak to powiedziałem musiałem pokazać te moje notatki (śmiech). Andrzej Żmuda, który był redaktorem działu poezji pisma „Prometej” - Józef Węgrzyn był wówczas redaktorem naczelnym, stwierdził z zaskoczeniem „Ależ toż to jest poezja, drukujemy!”. I tak właśnie wyglądał mój debiut (śmiech).

Czyli zaczęła się twórcza praca?
Po tym wszystkim z przerażeniem złapałem się za głowę i stwierdziłem, że teraz już zaczynają się schody i trzeba się wziąć za robotę, ponieważ jeden przebłysk o niczym nie zaświadczy. Żeby zaistnieć w świadomości potencjalnych czytelników, to za mało. No i potem była już tylko praca, praca, praca... (śmiech). Zaczęło się dokładne, bardziej świadome czytanie klasyków, także kolegów po piórze, publikujących w prasie literackiej. Dzisiaj tej prasy jest niewiele i jest jakby reglamentowana, związana z kosztami. Dzięki internetowi otworzyły się szerokie wrota również dla poezji. Bo wielu internatów „puszcza w eter” swoją radosną twórczość, czyni to bezkrytycznie. Podobnie jest z wydawaniem książek. Każdy może pójść do drukarza i wydrukować to, co mu w duszy gra. Autorzy ci często mówią z dumą, że książkę wydano tak, jak sobie zażyczył. Często autorzy sami ilustrują swoje książki. Jednak powinno być trochę inaczej. To wydawca, dysponujący odpowiednią wiedzą i wewnętrznymi recenzjami (przynajmniej dwoma) analizującymi polecaną do druku książkę, powinien decydować o ostatecznym kształcie dzieła.
Proponowano autorowi ilustracje na odpowiednim poziomie artystycznym. Żyjemy w czasach, w których łatwo wydrukować książkę, niemniej brak fachowej wiedzy z zakresu użytego języka i konstrukcji merytorycznej, może przynieść bardzo zgubne konsekwencje.

A co z pisaniem w Internecie?
Publikowanie treści w Internecie nie jest żadnym gwarantem wartości literackiej. Dyskusje które możemy przeczytać na temat zamieszczonych tekstów są przeróżne i często żenujące. Chciałby zasugerować, patrząc na zbiór własnych doświadczeń, że trzeba często podchodzić do tematu z wielką pokorą i nie należy dyskutować na jakiś dziwnych forach tylko szukać bezpośredniego kontaktu z ludźmi.


Czy w sieci można znaleźć ciekawe miejsca dla literatów?
Jest kilka literackich pism internetowych godnych polecenia, np. pisarze.pl. Ze względów ekonomicznych, (papier skład, druk, dystrybucja) pisma są dostępne zupełnie za darmo na stronach internetowych. Naprawdę polecam współpracę z takimi pismami.

Dlaczego poleca Pan współprace z portalami literackimi?
Ponieważ zawierają w gronie redakcyjnym wielu wysokiej klasy specjalistów. Często stałych krytyków literackich, dysponujących szeroką znajomością tematu. Pisarzy, mających wieloletni dorobek literacki.

A jak to było kiedyś?
Artur Sandauer
(1913-1989),
krytyk literacki,
eseista, tłumacz
Przez liczne ośrodki kulturalne, były organizowane warsztaty literackie. Do prowadzenia tych zajęć zapraszano dojrzałych pisarzy. Często brano na warsztat kilkanaście utworów i komunikowali się bezpośrednio z autorem, doszlifowując ich prace. Również i ja byłem zapraszany do uczestnictwa właśnie w takich inicjatywach. Pamiętam że podczas prowadzenia zajęć wraz z Arturem Sandauerem i Antonim Pieńkowskim, co było dla mnie nieukrywanym wyróżnieniem, słuchałem uwag na temat wierszy młodych pisarzy. Byłem świadomy dużego zaufania jakim obdarzono mnie abym mógł je współprowadzić. To było takie swoiste carte blanche właśnie dla mnie. Po takich warsztatach naturalnym jest, że występuję pewna więź. Z wybranymi, z którymi relacje były na dobrym poziomie, utrzymywałem kontakt korespondencyjny. Bardzo lubiłem rozmawiać z literatami, którzy potrzebowali mojej pomocy.

Jakim językiem są pisane Pana książki?
Gry nieużyteczne
(2000)
Legendy
Krosno i okolice

(2009)
Dajmy na to, „Legendy” pisałem w kanonie właśnie pisania legend. To charakteryzuje się pewną swobodą i wyczuwalną luźną atmosferą. Te opowiadania są pisane na kanwie wybranego zdania związanego z tematem. To jest nowy świat, rozdmuchany do granic możliwości. Natomiast historie, które można przeczytać w tomiku „Gry nieużyteczne” są pisane w innej konwencji. Tu mamy do czynienia z czystą postacią jaką charakteryzuje się język prozy literackiej.


A jak to wygląda pod kontem formy użytej w opowiadaniach?
Wiesław Myśliwski
ur. w 1932 r.,
polski pisarz, dwukrotny
laureat Nagrody
Literackiej "Nike"
(1997, 2007)
W porównaniu z wierszami to w mojej prozie tekst jest już w innej formie. Wielokrotnie mam coś aby to powiedzieć, napisać. Niemniej, równie często wychodzi z tego proza poetycka (śmiech), lub wiersz, zaś czasem to rozrasta się do formy opowiadania, a rozrastając się dalej osiąga formę powieści. Każda z nich posiada swój charakterystyczny oddźwięk. Tutaj przychodzą mi na myśl słowa Wiesława Myśliwskiego, które brzmiały mniej więcej w ten sposób: „Trzeba znaleźć swój język”. Co oznacza aby znaleźć sposób w jaki chcemy coś przekazać. Jest to właściwe tylko i wyłącznie dla każdej jednostki oddzielnie. Ja nie mogę pisać językiem moich kolegów, czy to Myśliwskiego, czy kogoś innego ponieważ posiadam inny charakter, inaczej spostrzegam rzeczywistość. Posiadam inną wyobraźnię i inny styl. Dopóki nie odnajdziemy w sobie tego języka, dopóty piszemy cudzym szablonem. To jest bardzo istotne.

Dlaczego Pana zdaniem, utwory młodych twórców są takie ekspresyjne?
Oscar Wilde (1854-1900),
irlandzki poeta, prozaik,
dramatopisarz,
przedstawiciel estetyzmu
Młodzi ludzie chcą często wyrazić swoje emocje i uczucia. To właśnie od tego, niejednokrotnie, się zaczyna się przygodę z twórczością. Oprócz wyobraźni, bez której nic nie będzie się działało w sztuce, potrzebna jest wrażliwość. To zawsze idzie w parze. Często ludzie bardzo wrażliwi, właśnie zaczynają pisać o niej. Wspominają o swoich emocjach, uczuciach. O uczuciach zawodu, rozterki, często bólu lub radości. Oskar Wilde tak wspomina o nieudanych wierszach: „Nieudane wiersze powstają, kiedy się je pisze bezwzględnie szczerze” – co oznacza, że musi istnieć kontrola swojego języka. I tu może przykład, który mi się nasuwa. Gdy powiem że płaczę to raczej specjalnie nikogo to nie wzruszy. Jednak kiedy dam obraz przedstawiający powody, które skłaniają mnie do wzruszenia, czytelnik mnie zrozumie. Samo wylanie żalu lub buntu to za mało. To jest słuszne, jednak to niewystarczające. Potrzebny jest zabieg opisu.

Czym jest esencja twórczości?
Leszek Żuliński
ur. w 1949 r.,
polski krytyk literacki,
poeta, publicysta,
felietonista
Pamiętam jak Leszek Żuliński właśnie na jednych z warsztatów wspominała następującą sytuację rozgrywającą się na Brooklinie. Ociemniały człowiek niesie tabliczkę „jestem ociemniały, proszę o wsparcie”. Przygląda się temu poeta. Zmazuję tę tabliczkę i pisze: „idzie wiosna, a ja jej nie zobaczę”. Dopiero w tedy zaczęły wpadać do puszki monety.
W prostej linii interpretacja tego ciekawego przykładu będzie taka, że powiedzieć, o dajmy na to, swojej ułomności, to za mało. To jest owszem racjonalne, słuszne, prawdziwe. Trzeba powiedzieć to tak, żeby poruszyło ludzkie emocje. W tedy daje to pożądany efekt literacki, zmuszający do przemyśleń, zatrzymania się nad fragmentem tekstu i refleksji.
Leopold Staff
(1878-1957),
polski poeta,
tłumacz i eseista

Czy siadając głodnym do stołu sprawimy, że odczujemy wyrazistsze wrażenia smakowe, jedząc potrawy? Odnosząc to do sytuacji twórcy opisującego emocje, to czy pisząc „na czczo”, głodni danego tematu, spowodujemy, że nasza twórczość nabierze wyrazistości?
Tak, bardzo słusznie Pan to zauważył. Chyba coś w tym jest. Przyznam się, że w sumie nie lubię pisać. Piszę dopiero w tedy, kiedy jestem zmuszony jakąś koniecznością. Mam w tedy poczucie, że to co wydarzyło się w mojej wyobraźni jest warte zanotowania. Fragment wiersza Leopolda Staffa Art. Poetica: „...Schwyć mnie, nim przepadnę, Nim zblednę, stanę się błękitne, Srebrzyste, przezroczyste, żadne!...”. Jeśli się nie uchwyci tego momentu, w którym zaistniała pewna myśl, to ta chwila przepadnie. To zawsze motywuje mnie do tworzenia.

Posiada Pan duży dystans do siebie samego.
Dystans jest konieczny, dystans trzeba mieć. Często widzę jak ludziom brakuje dystansu do obecnych wydarzeń, czy to politycznych, czy też sportowych. Wciąż miotamy się pomiędzy megalomanią i skrajnym pesymizmem. Potrzeba trochę realizmu i miłości, by dało się normalnie żyć.

Dziękuję za rozmowę.

Komentarze