Odnaleziona pasja

Rozmowa z autorem

Odnaleziona pasja



Izabella Frączyk – absolwentka Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie. Od 2009 r. poświęca się swojej pasji, jako pisarka. Z pod jej ręki wyszły takie tytuły jak: „Pokręcone losy Klary”, „Kobiety z odzysku”, czy serie „Stajnia w Pieńkach” i „Śnieżna Grań”. Pisze powieści obyczajowe o zabarwieniu komediowym i satyrycznym, poruszające tematy ludzkich relacji i szeroko pojętego życia.

Jakie cechy powinna posiadać doskonała pisarka?
Nie mam pojęcia (śmiech). Pewnie powinna być elokwentna, obiektywna i posiadać doskonały zmysł obserwacji, no i nieźle kojarzyć fakty.

Proszę opisać mocne cechy pani książek?
To trudne pytanie, ponieważ o gustach się nie dyskutuje, ale jedno mogę powiedzieć. Moje powieści z całą pewnością nie są literackimi bublami, co wcale nie znaczy, że muszą podobać się każdemu.
Jedni uważają je za zbyt płytkie, inni za tak wymagające, że nie nadążają za akcją, a jeszcze inni za najlepsze, jakie w życiu czytali. Spotkałam się też z opinią, że moje powieści to kompletne dno. Nie ma siły. Nie dogodzę każdemu czytelnikowi, niemniej  zawsze bardzo staram się oddać tekst dopracowany, historię dopiętą na ostatni guzik. Każde kolejne wydanie podnosi poprzeczkę, a z domu wyniosłam, że lotów się nie obniża.

Jak zaczęła się Pani przygoda z literaturą?
Zaczęło się zupełnie przypadkiem, od felietonów o przygodach mojego psa. Wtedy odkryłam, że pisanie sprawia mi przyjemność. Długo nosiłam się z zamiarem napisania czegoś dłuższego, ale najtrudniej było zacząć. Później akcja potoczyła się sama i poleciało.

W jaki sposób sprzedała Pani swoją pierwszą książkę?
Pierwszą książkę wydałam sama. Za własne pieniądze. To było coś strasznego, coś czego nie chciałabym już więcej powtórzyć. Książka poszła do druku bez porządnej redakcji, praktycznie bez korekty. Choć historia sama w sobie była fajna, ktoś naliczył  w tekście blisko 70 błędów… To  jakiś cud, że moja pierwsza książka zebrała aż tyle przychylnych recenzji.

Czy kierowała się Pani dobraną strategią?
Nie,  powzięłam jedynie jakąś informację z rynku, że jest na nim taki tłok, że żaden debiutant nie ma szans, by jakoś sensownie na nim zaistnieć. Dlatego też uznałam, że nie mam czasu czekać do emerytury, aż ktoś się nade mną ulituje i mnie wyda, zatem pierwsze dwie książki wydałam własnym sumptem. Wzięłam, kredyt.

Co było dalej?
Cóż, dalej, po spektakularnym sukcesie mojej drugiej powieści „Kobiety z odzysku” postanowiłam udać się z nowym tekstem do prawdziwych wydawców. Trzech wyraziło chęć współpracy. Mój wybór padł na wydawnictwo Prószyński i S-ka, z którym jestem związana do dziś.

Co Panią inspiruje?
Wszystko. Życie. Czasem się śmieję, że mam w mojej głowie mikser, do którego wrzucam wspomnienia, obserwacje, obrazy, ludzkie historie …, a jak je już zmiksuję, wychodzi mi nowa opowieść.

Czym kieruje się Pani przy doborze bohaterów?
Właściwie niczym. To przypadek. Pojawiają się sami, w różnych momentach. Czasem mi jakiś wsiądzie do samochodu, inny pojawi się przy obieraniu ziemniaków, a jeszcze inny w toalecie (śmiech). To tak jakbym spotykała w moim życiu nowych znajomych.

Skąd pomysły na fabuły Pani powieści?
Moje fabuły dzieją się jakby same. Nigdy nie wiem, co  się wydarzy na następnej stronie. Nigdy nie piszę według planu. Nie mam konspektu. Zero notatek. Serio, nie wiem co się stanie i jak potoczą się losy moich bohaterów. Może właśnie dlatego tak bardzo bawi mnie moja praca.

Czym dla Pani jest pisarstwo?
Kiedyś było czymś, o czym nawet nie śmiałam myśleć. W tej chwili stało się dla mnie zawodem.

Jak wygląda Pani warsztat pracy?
Wcale nie wygląda (śmiech). Laptop przy kuchennym stole albo w ogrodzie. Kiedyś napisałam prawie całą książkę w garażu. Z notesem na kolanach przesiedziałam pół zimy  na skrzynce z narzędziami. Tak powstał 2 tom serii „Stajnia w Pieńkach”.

Kiedy znajduje Pani czas na pisanie?
Zwykle piszę z doskoku. Mimo tego,  że nie pracuję już zawodowo, co chwila coś mnie angażuje. Generalnie mam zawsze pełne ręce roboty i piszę w wolnych chwilach.

W jakich okolicznościach spotkała Pani pierwszego niezapomnianego bohatera internetowych forów? Mowa oczywiście o Pani legendarnym psiaku, dzięki któremu rozpoczęła pani przygodę z pisarstwem.
No cóż. Tornado to już  prawie pies narodowy (śmiech). Przyplątał się do nas w lesie.  Na wakacjach. Musieliśmy go zabrać, żeby jesienią nie poszedł na odstrzał. A tak nam dał popalić, że felietony opisujące jego przygody do dziś biją rekordy popularności na blogu Świeżo Napisane (swiezonapisane.pl). Nie da się ukryć, że to dzięki niemu piszę, dlatego też wpadłam na szalony pomysł, by następną książkę „Wszystko nie tak!” zadedykować właśnie mojemu psu (śmiech). Pomijając już fakt, że w treści pojawia się pies o takim imieniu i daje czadu aż miło, moja najnowsza powieść jest lekką komedią pomyłek i zapewne niejeden się przy niej ubawi. Tam rzeczywiście jest wszystko nie tak. Porywacz oferma, syndrom sztokholmski z przymrużeniem oka, pomylona ofiara i marny detektyw.

Co powoduje, że czuje się Pani bezpiecznie pod skrzydłami Pani wydawcy?
Wraz z Wydawnictwem Prószyński i S-ka wydałam 10 książek, na ten rok mamy w planach jeszcze dwie, tak więc po tylu latach już naprawdę dobrze się znamy, nie ma zaskoczeń. To duży komfort.  A ponieważ mam zaszczyt publikować u wydawcy z najwyższej półki, absolutnie nie mam na co narzekać.

Jakie cechy wyróżniają wzorcowego wydawcę, godnego zaufania?
Trudno mi ocenić, ponieważ znam tylko jednego. Ale z tego, co mi wiadomo, różnie bywa. Niektórzy autorzy bardzo narzekają na brak opieki, profesjonalizmu, czy zaangażowania. Kwestią ważną są również warunki finansowe oraz nakłady na promocję autora.

Czym stara się Pani przyciągnąć uwagę czytelników?
Przede wszystkim porządnie napisaną historią. Ładną okładką. Zgrabną notą redakcyjną. Po tylu wydanych powieściach moi czytelnicy mniej więcej już wiedzą, czego mogą się spodziewać.

Czy była zabawny moment/historia, związana z Pani twórczością?
Całe mnóstwo. Ale sytuacja, która na dobre zapadła mi w pamięć zdarzyła się jeszcze przed wydaniem mojej pierwszej powieści. Otóż nasz dobry znajomy zabrał roboczy wydruk mojego tekstu na wakacje. Po kilku dniach zadzwonił: „Wiesz, nie wiem, co powiedzieć. Ja jestem wstrząśnięty! Znamy się kilkanaście lat, a ja nie miałem pojęcia, że ty znasz tyle słów!”(śmiech).

W jaki sposób czytelnicy reagują na Pani nowe książki?
A tego to nie wiem, poza tym, że  czytelnicy regularnie  nękają mnie o nowe tytuły lub kontynuacje (śmiech). Natomiast z tego co obserwuję, każda kolejna powieść sprzedaje się dużo lepiej niż poprzednia, nawet pomimo szerzącej się plagi piractwa za pośrednictwem serwisów typu „chomik”, gdzie regularnie i na dużą skalę okrada się pisarzy. Rzesze użytkowników nawet nie zdają sobie sprawy, że najzwyczajniej w świecie, po prostu kradną…

Którą z opublikowanych książek ceni Pani sobie najbardziej? Dlaczego?
Właściwie to lubię wszystkie. Jedne tytuły bardziej, inne mniej. Zależy to chyba od nakładu pracy jaki włożyłam  w research oraz czasu, jaki spędziłam z bohaterami. Jeżeli miałbym wybierać, byłyby to „Kobiety z odzysku”, a także serie „Stajnia w Pieńkach” oraz „Śnieżna Grań”.

Czy przewiduje Pani trzecią część sagi Stachowiaków?
Śnieżna Grań od początku miała mieć dwa tomy i w dwóch tomach historia została zamknięta. Wprawdzie często słyszę pytania o trzecią część, ale nie planuję. W końcu ileż można się znęcać nad tą biedną bohaterką (śmiech)?

Jakie przygody czekają w podhalańskiej Szarotce, na bohaterów drugiej części Śnieżnej Grani?
W drugim tomie „Pół na pół” nadal wiele się dzieje. Główna intryga nabiera tempa, stare wątki się łączą. Pojawiają się nowi bohaterowie. Stachowiakowie mają coraz więcej na głowie, w sferze uczuć także wiele się wydarzy.

Czym tym razem zostaną zaskoczeni czytelnicy?
Z całą pewnością zakończeniem. Sama byłam zaskoczona, że tak to wyszło (śmiech).

Wartościowa literatura to…?
Taka, która daje czytelnikowi to, czego w danym momencie mu potrzeba.

Czy ma Pani motto życiowe?
Nie mam. Wyznaję jednak zasadę, żeby niczym nie martwić się na zapas. Przyjdzie czas - będzie rada.

Czy pisanie przynosi Pani upragnione ukojenie?
Ukojenie daje mi ukończony tekst. W czasie tworzenia nieraz ląduję myślami na innej planecie. Zupełny odlot. Nieraz wstrzymuję oddech i wypuszczam powietrze dopiero jak scena się skończy. Nie zliczę ile razy dzwoniono do mnie ze szkoły, że zapomniałam odebrać dzieci (śmiech). Na szczęście miało to miejsce na początku mojej pisarskiej drogi. Teraz jest już lepiej. W końcu nie można chodzić nieprzytomnym przez tyle lat!

Osoba, która zrobiła na Pani duże wrażenie to…?
Mój mąż.

Gdyby mogła się Pani przenieść do momentu tuż przed podjęciem decyzji o napisaniu pierwszej książki, to co by Pani sobie powiedziała?
Zacznij pisać 5 lat wcześniej (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

Komentarze