Wędrówką życie jest człowieka

Rozmowa z autorem

Wędrówką życie jest człowieka



Agnieszka Olejnik – autorka takich opowiadań jak np. „Apetyt na więcej”, „Cała w fiołkach”, „Zabłądziłam”, „Ławeczka pod bzem” czy ostatnio „Szukam właśnie Ciebie”. Z wykształcenia polonistka i anglistka. Zapalona podróżniczka, która zwiedziła min. Rumunię, Sycylię czy Skandynawię. W młodości zapalona szybowniczka oraz entuzjastka jaskiń. Prowadzi bloga „Barwy i smaki mojego życia”, na którym zamieszcza refleksje związane z książkami, fotografowaniem przyrody i zdrową kuchnią. Mama trójki synów i dumna właścicielka czterech psów.


Skąd pomysł na „Szukam właśnie Ciebie”?
Pomysł napisania tej książki narodził się podczas jakieś luźnej rozmowy telefonicznej z moją Mamą. Padło wówczas określenie „pamięć tkankowa”, a ja nie miałam pojęcia, co ono oznacza. Zaczęłam więc czytać, szperać – natknęłam się na bardzo ciekawe opowieści. Natychmiast w mojej głowie pojawił się szkic fabuły.


Czym ta książka zaciekawi Pani wiernych czytelników?
Mam nadzieję, że po pierwsze, właśnie pojęciem pamięci tkankowej. Nauka odrzuca takie opowieści, ale pacjenci wiedzą swoje. Czasem zanim jakieś zjawisko zostanie udokumentowane i uznane za fakt, przez wiele lat nauka neguje jego istnienie.
Po drugie, wierzę, że interesująca okaże się zagadka zaginięcia jednego z bohaterów. Jestem bardzo ciekawa, czy ktoś z czytelników zgadnie, co się z nim stało.

Skąd pomysł na tytuł?
Nie mam pojęcia. Z tytułami zasadniczo mam ogromny problem – nie potrafię ich wymyślać. Akurat ten jest po prostu parafrazą jednego z dialogów między bohaterami.

Ile czasu poświęciła Pani na pisanie książki?
Nie pamiętam, myślę, że około pół roku. Często piszę jednocześnie dwie książki; kiedy zmęczę się jedną historią, wskakuję w drugą, dlatego trudno mi zmierzyć czas.

W jaki sposób dobierała Pani bohaterów?
Potrzebowałam chłopaka, który wywodziłby się z nizin społecznych. Chciałam, aby zaszła w nim zmiana wynikająca właśnie ze zjawiska wspomnianej pamięci tkankowej. Dlatego Oskar na początku musiał mówić i myśleć w nieco prostacki sposób, nawet wulgarnie, choć oczywiście nie znaczy to, że był gorszym człowiekiem niż Oskar „późniejszy”.
Z kolei Olga miała być bardzo powściągliwa, ukrywać uczucia; musiała mieć za sobą trudne przeżycia, aby to uzasadniało jej przedwczesną dojrzałość. Tak powstała ta niezwykła para.

Jak zaczęła się Pani przygoda z literaturą?
Jako nastolatka pisałam opowiadania „na zamówienie”. Koleżanki zamawiały opowieść o sobie i jakimś przystojniaku ze szkoły, a ja ją układałam i zapisywałam. Opłata była zwykle regulowana w kanapkach albo innych przekąskach (śmiech).
Potem miałam krótki romans z poezją, by wreszcie wziąć się za długie formy.

Skąd pomysł na kierunek: polonistyka?
Po prostu pisanie było jedyną rzeczą, która przychodziła mi tak naturalnie, jak oddychanie. A wówczas naiwnie sądziłam, że na polonistyce nauczę się pisać lepiej.

Czy podczas studiów był jakiś ważny moment dotyczący Pani przyszłej kariery pisarskiej?
Pod koniec studiów, kiedy oddałam pracę magisterską mojej Pani Promotor profesor Ewie Wiegandtowej z UAM w Poznaniu, usłyszałam od niej: „Udał się pani ten esej. Pani powinna pisać”. Nigdy tego nie zapomniałam. Z tymi słowami w sercu ruszyłam w świat.

Jak postrzega Pani teraz tamten czas?
Pod względem towarzyskim – rewelacyjnie. W tamtych czasach mieszkanie w akademiku było czymś absolutnie fantastycznym. Nie mieliśmy komórek ani komputerów, wychodziliśmy z gitarami na korytarz i śpiewaliśmy poezję albo szanty.
Pod względem intelektualnym – był to czas stracony. Nie nauczyłam się niczego szczególnie cennego, nie rozwijałam się. Czytałam nie te książki, które chciałam poznać, lecz te, które były na koszmarnie długiej liście lektur.

Czy studia polonistyczne pomogły Pani w pisarstwie?
Nie. Ani trochę. Nie miałam zajęć z twórczego pisania, w ogóle nie było mowy o pisaniu. Pod tym względem znacznie bardziej przydała mi się ukończona później anglistyka.

Jane Austin
Egzemplarz pierwszej części
Trylogii
H. Sienkiewicza z 1884 r.
Ulubieni klasycy?
Jane Austen. Rosyjscy romantycy. Edgar Allan Poe. Pewnie znalazłoby się jeszcze paru. Z polskich twórców – robi na mnie wrażenie geniusz Mickiewicza. No i zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi kocham „Trylogię”.


Edgar Allan Poe
Adam Mickiewicz
Czy wykonuje Pani korekty osobiście?
Nad korektą pracuje kilka osób. Po pierwsze – osoba zatrudniona przed wydawnictwo nanosi propozycje zmian. Następnie ja akceptuję (lub odrzucam) te zmiany. Na koniec jeszcze raz tekst musi zostać przejrzany przez redaktora.



Jak wygląda Pani warsztat pracy?
Moim warsztatem jest intuicja i wena. Nigdy nie robię skrupulatnych konspektów, nie rozpisuję, co się wydarzy, nie planuję kompozycji książki. Nie piszę także na siłę, akceptuję fakt, że czasem mi nie idzie, innym razem zwyczajnie „mam lenia”. Idę na żywioł. Nie przeczytałam w życiu żadnego poradnika w stylu „Szkoła pisania. Poradnik dla…” – takie książki śmiertelnie mnie nudzą.

Kiedy znajduje Pani czas na pisanie?
Po pracy i wykonaniu obowiązków domowych. Wtedy, kiedy inni ludzie oglądają telewizję. Rezygnacja z tego medium daje mi około godziny, a czasem nawet dwóch godzin przewagi nad resztą świata. To jest mój czas na pisanie.

Proszę opowiedzieć o kimś, kto wywarł duży wpływ na Pani twórczość.
Może nie na twórczość, ale na mnie, na szeroko pojętą miłość do literatury – taki wpływ wywarł mój starszy brat. On po prostu pożerał książki, a ja – jak każda młodsza siostra – chciałam go naśladować, bo mi imponował. Kto wie, gdyby nie on i jego wieczne wizyty w bibliotece, może nie połknęłabym bakcyla?

Jak wygląda pisanie powieści okiem polonisty?
Podejrzewam, że dokładnie tak samo, jak okiem matematyka czy chemika. Podczas tworzenia książki nie zastanawiam się nad tym, jaki typ narracji zastosować, jaka jest konstrukcja fabuły, gdzie umieszczę punkt kulminacyjny. Innymi słowy, wiedza teoretycznoliteracka nie jest mi potrzebna. Historia musi „płynąć”, musi się ją dobrze czytać, coś musi zatrybić między „opowiadaczem” a czytelnikiem. Tylko tyle.

Postać legendarnego
Onufrego Zagłoby
z powieści
H. Sienkiewicza
Jedna z okładek książki
B. Akunina z podobizną
Erasta Fandorina
- powieściowego detektywa
Na kim Pani się wzoruje, która z postaci literackich jest dla Pani inspiracją?
Nie wzoruję się na nikim i chyba nie ma takiej postaci, która byłaby dla mnie inspiracją. Oczywiście mam swoich ukochanych bohaterów książkowych, począwszy od Zagłoby, a skończywszy na Eraście Fandorinie z książek Akunina albo Lisbeth Salander z książek Larsona. Ale nie są dla mnie inspiracją, raczej przyjaciółmi z kart powieści.

Fikcyjna postać Lisbeth Salander
stworzona przez szwedzkiego autora
Stiega Larsona, występująca
w wydanej, po jego śmierci,
trylogii „Millennium”
Okładka
„Doliny Issy”,
Cz. Miłosza
z 1980 r.
Która z epok literackich jest Pani najbliższa, dlaczego?
Bardzo lubię dwudziestolecie międzywojenne, radość i lekkość poezji tamtych lat. Uwielbiam zwariowane poczucie humoru Tuwima i Słonimskiego oraz kobiecość Iłłakowiczówny i Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej. Kocham też opowiadania Miłosza i jego „Dolinę Issy”.

Kazimiera
Iłłakowiczówna
Którą książkę wspomina Pani najlepiej? Dlaczego?
Rozumiem, że chodzi o moje książki? Cóż, najlepiej wspominam pracę nad „Zabłądziłam”, ponieważ ta powieść dosłownie się ze mnie wylała. Byłam w jakiejś innej czasoprzestrzeni, nie musiałam jeść, spałam krótko i śnili mi się bohaterowie książki… Historia Majki i Alka pisała mi się sama i powstała w kilka tygodni. Jednym słowem, byłam w prawdziwym twórczym szale. Wspaniałe doznanie.

Dobra książka to...
Julian Tuwim
 … taka, dla której bez wahania zarwę noc.

Moje motto życiowe to...
„Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy”.

Ostatnio przeczytałam...
„Brain marker” – książkę o zależności zdrowia naszego mózgu od stanu flory jelitowej. Bardzo interesują mnie takie tematy.

Skąd u Pani taka ogromna miłość do zwierząt?
Wyssałam ją z mlekiem matki. Moja mama jest nieuleczalną psiarą. Kiedy się dorasta z psami i szepce im w aksamitne ucho dziecięce sekrety, potem człowiek nie wyobraża sobie życia bez czworonogów.

Jak wygląda sekret szczęśliwej rodziny?

Wydaje mi się, że wzorem takiego szczęśliwego, idealnego wręcz stadła, jest rodzina Muminków. Mówię poważnie. Seria o Muminkach powinna być lekturą obowiązkową dla każdego rodzica. Sposób, w jaki Mama Muminka reaguje na wybryki swojego synka i jego przyjaciół, to dla mnie wciąż niedościgły wzór. Podobnie jak relacje między nią a Tatusiem Muminka. W tej rodzinie każdy robi to, co lubi, nikt nie mówi: „Usiądźmy razem do stołu, tak rzadko jemy wspólnie obiady”. Dzieci mają ochotę zjeść w ogrodzie? Proszę bardzo. Czemu nie? Bycie razem, ale z zachowaniem marginesu wolności, żeby można było złapać oddech. Bliskość nie może tłamsić, a miłość nie może krępować ruchów. No i trochę luzu w sprawach materialnych. Ktoś stłukł filiżankę? Mama Muminka mówi: „Jak dobrze, nigdy jej nie lubiłam”.

Edward Stachura
Jak złapała Pani pasję do podróży?
Kiedy miałam czternaście lat, na ścianie nad moim łóżkiem wisiała mapa Polski. Lubiłam wodzić po niej wzrokiem i planować trasy podróży. Potem czytałam Stachurę i to jego ulubione słowo „wędrowanie” miało dla mnie smak absolutnie magiczny. Kiedy tylko wyrwałam się spod skrzydeł rodziców, a nastąpiło to już w szkole średniej, zaczęłam realizować marzenia.


Jak miłość do zwierząt, szczęśliwa rodzina i pasja podróżowania wpływa na pani twórczość?
W wielu moich książkach pojawiają się zwierzęta, bo bez nich po prostu nie wyobrażam sobie życia. Podobnie jak bez rodziny. Dlatego większość moich bohaterek marzy o własnym domu, kochających ludziach, towarzystwie kogoś, z kim można milczeć i pić herbatę przy kominku. A podróże? Czasem pojawiają się w marzeniach bohaterów, czasem ich przygody mają związek z podróżami. Jak choćby tatrzańskie perypetie Igi z „Ławeczki pod bzem” albo śmiały krok Barbary z „Apetytu na więcej”.

Co chciałaby Pani przekazać przyszłym twórcom literatury, w jaki sposób chciałaby Pani ich zainspirować, poruszyć, zostawić trwały ślad w ich duszy zachęcający do dalszej twórczości?
Chciałabym im powiedzieć, żeby próbowali, nie poddawali się. Kiedy miałam lat dwadzieścia czy trzydzieści, wydawało mi się, że nie potrafię ukończyć opowieści. Umiałam zacząć, ale nie wiedziałam, co dalej zrobić z historią, nie byłam w stanie poprowadzić jej i zamknąć. Poddałam się na dziesięć lat. Aż wreszcie przyszedł ten dzień, kiedy usiadłam i napisałam powieść. Może to musiało dojrzeć? Może musiałam znaleźć czas, skupić się na pisaniu, załatwić najpierw inne życiowe sprawy? Nie wiem, ale cieszę się, że marzenie o pisaniu nigdy mnie na dobre nie opuściło.

Gdyby cofnęła się Pani w czasie do momentu przed napisaniem pierwszej książki i mogła przekazać samej sobie parę słów, to co by Pani sobie w tedy powiedziała?

Chciałabym wrócić do chwili, kiedy byłam studentką polonistyki, i nakazać sobie: „Bierz się do roboty! Pisz i wysyłaj do wydawców. Jeśli nie przyjmą, pisz dalej, lepiej, a potem znów wysyłaj!” Tylko tyle.



Dziękuję za rozmowę.

Komentarze