Cz. I - Wrodzona wrażliwość

Rozmowa z autorem

Cz. I - Wrodzona wrażliwość



Małgorzata Żurecka – urodziła się i mieszka w Stalowej Woli, lata szkolne spędziła w Tarnobrzegu. Poetka, członek Związku Literatów Polskich oraz Unii Poetyckiej Wojciecha Siemiona, autorka wielu tomików wierszy m.in. „Piąta pora konieczności”, „Ostatni Anioł goryczy”, „W kapsule codzienności”, „In &out”. Jej tomiki poezji uhonorowane zostały m.in. Gałązką Sosny i Złotym Piórem.

Jak zaczęła się Pani przygoda z poezją?
Trudno to nazwać przygodą. Nie było to nagłe olśnienie. Byłam jedynaczką. Nie byłam aktywnym dzieckiem, które biegało pod blokiem. Całe życie aktywność fizyczna to nie był mój plus. Jako dziecko lubiłam siedzieć z zeszytem i rysować oraz układać krótkie wierszyki. Poza tym byłam takim samotnym dzieckiem, ponieważ moim rodzicom nie układało się dobrze we wzajemnych relacjach. W końcu się rozwiedli.

Jak to się na Pani odbiło?
Na pewno w dużym stopniu wpłynęło to na moją twórczość, na moją wrażliwość. Musiałam prędzej dojrzeć, dorosnąć. Może te problemy dorosłych ujrzałam zbyt wcześnie. Szczęśliwa rodzina zawsze była moim pragnieniem. W zasadzie był to najważniejszy cel w moim życiu. Moja własna rodzina.

Czyli ten cały ból udało się przekuć w coś pozytywnego?
Myślę, że można tak powiedzieć. Ale to dopiero przychodzi po latach.

A co z zeszytem?
Często zaszywałam się z takim szkolnym zeszytem. O dziwo ten zeszyt przetrwał przez wiele, wiele lat. Aż kiedyś się zastanowiłam jak to możliwe, że ten już cieniutki, pozbawiony wielu kartek, zeszycik w twardych oprawkach, przetrwał tyle czasu. Dwa pierwsze wierszyki napisałam kredką. Pomyślałam też, że to zapewne dlatego przetrwał, ponieważ był dla mnie bardzo ważny, taki łącznik z dzieciństwem. Po tylu przeprowadzkach w różne miejsca, zawsze  ze mną gdzieś wędrował. Szczerze mówiąc mam go w domu ale nigdy go nikomu nie pokazuję, póki co.

Musi dla Pani wiele znaczyć?
On jest taki dziecinny, wzruszający. To taki ślad mojego twórczego dzieciństwa.

I co było dalej?
Szkoła podstawowa i LO w Tarnobrzegu. Wtedy również pisałam wierszyki. Często chorowałam i leżałam w szpitalu. Pisałam na karteczkach. Były to bardzo dziecinne wierszyki, naśladujące poetów, których poznawałam w szkole, np. Kochanowski. Przy Kochanowskim napisałam po swojemu „Na lipę”. (śmiech) Nawet parę kartek gdzieś się  zachowało. Ale wiadomo, to niebyły czasy elektroniczne, więc wszystko odbywało się za pomocą ołówka czy długopisu i jakieś karteczki. Wiele z nich poginęło. Na poważnie zaczęłam pisać poezję dopiero na studiach. Studiowałam na Politechnice Rzeszowskiej, Inżynierię Sanitarną. Zawsze się uważałam za humanistkę, a w rezultacie wylądowałam na politechnice. (śmiech)

Czy często tak jest, że humanizm taki prawdziwy drzemie w środku?
To zapewne polega na wrażliwości człowieka, nie koniecznie na wykształceniu, bo też prawnicy piszą, lekarze piszą, prawda, osoby różnych innych zawodów. Widziałam na pana stronie internetowej, że pani która zajmuje się fryzjerstwem również pisze poezję. To jest taka specyficzna wrażliwość. Myślę, że człowiek się rodzi z taką wrażliwością do pisania poezji, to tak jak każdy z nas ma inny, niepowtarzalny kolor oczu, a my, osoby piszące poezję, mamy jeszcze coś takiego właśnie.

Czy dużo jest osób, które potrafią zamknąć oczy i zapomnieć się w tej twórczości? Melancholików, takich bardzo spokojnych ludzi?
Ja wie pan, właśnie wyleczyłam się z czytania poezji jeżdżąc np. MKS-em czy autobusem, bo po prostu  przejeżdżałam właściwy przystanek (śmiech). Tak się zatapiałam w czytaniu, że orientowałam się dopiero w jakimś miejscu, że „gdzie ja w ogóle jestem ?” (śmiech)

Czy były jakieś marzenia podczas studiowania?
Nie zapomnę, że podczas studiów, marzyłam żeby zostać dziennikarką. Był na naszej uczelni Klub Dziennikarzy Studenckich, więc zapisałam się do tego klubu. Tam też można było się czegoś nowego dowiedzieć i nauczyć. W tym klubie studenckim prowadziłam sekcję Informacji kulturalnej dla gazety „Politechnik”, która ukazywała się wówczas w Polsce. Na wszystkich uczelniach technicznych był bardzo popularny „Politechnik”, więc Małgosia była dziennikarką informacyjną od wiadomości kulturalnych. Napisałam nawet z dwa felietony, które oczywiście nie ukazały się w druku, bo wiadomo jaki był profil tej gazety za PRL-u. Napisałam artykuł o tym jak niezbyt udolnie budowlańcy budują akademik. I chociaż to była przecież prawda, królowała wówczas propaganda sukcesu, a ja tu nagle piszę właśnie tak. (śmiech)

Jednak powróćmy do tematu pani przygody z wierszami.
Wracając to tego, że nie było elektroniki, znowu pojawił się zeszycik, a właściwie zeszyt już taki poważniejszy, gdzie praktycznie, gdy studiowałam, nie było dnia abym coś w nim nie zapisała. I tu nie chodziło  o to aby  wiersze tam zapisywać, bądź jakieś myśli ulotne, albo jakieś przeżycia, wrażenia i nie był to pamiętnik, ale raczej  zapisywanie takich specyficznych, poetyckich zdań. Ale wtedy również napisałam wiele wierszy. Zresztą, niektóre z tych wierszy pojawiły się w moich pierwszych dwóch tomikach. I nawet się trochę dziwię, że ja jako młoda dziewczyna takie wiersze napisałam, takie już poważne.

Czy z perspektywy czasu, zmieniłaby Pani coś w napisanych przez siebie wierszach?
Są wiersze których dzisiaj już bym tak nie napisała, coś bym w nich poprawiła. Ale z drugiej strony uważam, że ja taka wtedy byłam i czego się w sumie wstydzić. W tym czasie akurat tak widziałam pewne rzeczy, tak akurat czułam, a wiadomo, że człowiek z czasem się zmienia, dojrzewa. Po prostu doświadczenie życiowe. Skończyłam studia, wyszłam za mąż, urodziły się dzieci i tak się złożyło, że koniec moich studiów wypadł na rok 80. Tworzenie się „Solidarności”, walenie się starego układu komunistycznego, ciężkie czasy się zaczynały. Kolejki, bieda, ocet na półkach, a tu trójka dzieci. Poezja nie była mi wtedy w głowie, bardziej przyziemne rzeczy mnie zajmowały.

Czyli zaprzestała Pani  twórczości?
Wiele wierszy układało się mi w głowie, ale one po prostu ulatniały się niezapisane. Nie było czasu ich zapisywać.  Niechętnie wtedy robiłam zapiski, chociaż jednak powstało trochę wierszy w tamtym okresie, ale wiele z nich  gdzieś się po prostu zapodziało. Egzystencja, praca, tu żłobek, tam przedszkole i szkoła. Nie było szans na systematyczne pisanie. Przez kilka lat pisałam niewiele. Kiedy dzieci już troszkę popodrastały, to pewnego razu otwieram nasz stalowowolski tygodnik „Sztafeta” i co widzę? Jest ogłoszenie umieszczone przez redakcję, że osoby, które piszą poezję i mają wiesze gdzieś poukładane po szufladach, aby się odważyły i przysłały swoje wiersze do redakcji. Okazało się, że redaktor, który będzie zajmował się miejscem dla poetów w tej gazecie to Zbigniew Janusz - wspaniały poeta, którego później poznałam o wiele lepiej. Zachęcał osoby do przysłania wierszy. Pomyślałam, że może to jest jakaś szansa? A poza tym bardzo chciałam wiedzieć, co ktoś myśli o moich wierszach, czy to moje pisanie jest coś  w ogóle warte. Absolutnie nie wyobrażałam sobie w tym czasie, aby ktoś mnie nazywał poetką. Bardzo długo się broniłam przed określeniem siebie, jako poetki. Dla mnie to był  wielki zaszczyt nazywać kogoś poetą i wydawało mi się, że ja nie zasługuję absolutnie na takie miano.

Czy odpowiedziała Pani na zamieszczony w „Sztafecie” apel?
Z wielką obawą i bijącym mocno sercem wysłałam swoje wiersze i okazało się za jakiś czas, a był to 1990 rok, że pojawił się mój pierwszy wiersz właśnie w „Sztafecie”. To jest można tak powiedzieć, mój debiut prasowy. Moje wiersze w tym tygodniku pojawiały się coraz częściej. To właśnie z tej kupki, którą przysłałam do redakcji, redaktor wstawiał wiersze  do kącika  z poezją, który dostał nazwę „Witryna poetycka”. W tejże „Witrynie” pojawiły się  nie tylko moje wiersze. Okazało się, że sporo osób odezwało się na ten apel, ze Stalowej Woli i z okolicy. Skutkiem tego było wydanie przez wydawnictwo „Sztafeta” almanachu poetyckiego, wierszy, które do tej pory pojawiły się na łamach „Sztafety”, aby pokazać swoich poetów regionalnych - każdy ze zdjęciem i krótkim biogramem. Był to almanach, który miał nazwę „Spojrzenia”. Za jakiś czas ukazał się drugi almanach „Spojrzenia 2” i tam również znalazły się moje wiersze. Tych almanachów było jeszcze kilka i w każdym są moje wiersze. Ale też spotkała mnie wielka niespodzianka ze strony redakcji „Sztafeta”. Pewnego dnia Zbyszek Janusz zadzwonił do mnie i powiedział: „wiesz, masz tomik”. Nie bardzo rozumiałam co ma na myśli. „Jak to mam tomik?” – mówię. A on na to: „przygotowałem Ci Twój pierwszy tomik poezji”. Czyli wydawnictwo zdecydowało się wydać moje wiersze. Ogromnie się cieszyłam.

Które wiersze ukazały się w tomiku?
Praktycznie wszystkie te wiersze, które w tym czasie trafiły do redakcji zostały umieszczone w  pierwszym tomiku, m.in. też te pierwsze młodzieńcze. Ten pierwszy tomik jest mi bardzo bliski, choć jest bardzo skromny, wie pan. Nieduża książeczka, niewielki format, jest czarno-biały, z miękką okładką.

Więc dlaczego jest dla Pani taki bliski?
Ponieważ ilustracje do tego tomiku zrobiła moja córka – Katarzyna, która ma zdolności artystyczne. Wtedy studiowała już na architekturze. Poza tym też dlatego, że znalazły się w nim wiersze z mojej młodości. Tomik został wydany w 2001. Więc nie jest to taki wczesny debiut książkowy. Miałam wtedy już trzydzieści parę lat. Dzisiaj bardzo młodzi ludzie wydają tomiki, ja nie miałam takiego szczęścia. Są warsztaty literackie, są konkursy literackie, są osoby które pomagają poetom wydawać tomiki i pod  krytyczną ocenę poddają. Za moich czasów coś takiego nie istniało w ogóle. Swój warsztat poetycki musiałam wypracować sama. Mam do pana gorącą prośbę. Proszę napisać dla osób piszących poezję ABY CZASAMI NIE PODDAWALI SIĘ TAKIM RADOM JAK np.: ABY NIE CZYTAĆ POEZJI INNYCH POETÓW, BO MOŻNA NIEŚWIADOMIE ICH NAŚLADOWAĆ, POWIELAĆ ICH SPOSÓB PISANIA LUB METAFORYKĘ itp. Wiem, że  są takie osoby piszące wiersze, które właśnie z tego powodu nie czytają poezji. Ale to poważny błąd! WŁAŚNIE ABY DOBRZE PISAĆ, TRZEBA DUŻO CZYTAĆ. Trzeba klasyków czytać jak i współczesną poezję. Nawet tomiki koleżanek i kolegów po piórze, aby zobaczyć się na ich tle. Także po to, aby czerpać z dobrych wzorców. Chodzi mi też o to, aby poprzez czytanie poezji zrozumieć czym jest poezja.

Czy chodzi o to żeby podczas pisania dać nową wartość od siebie?
Tak, oczywiście, aby czerpać z tego źródła, ale pisać swoją własną, niepowtarzalną poezję. Trzeba też poznawać wciąż co się dzieje na  świecie w poezji, jakie są trendy, co jest nowego, brać udział w konkursach. W ten sposób można się rozwijać.

A jak wyglądał kolejny tomik?
Drugi tomik był bardzo podobny. Również pod redakcją wydawnictwa „Sztafeta”, w skromnej wersji czarno-białej. Zresztą bardzo sympatycznej, bo to jest taka wersja podręczna, nosi tytuł „Ostatni anioł goryczy”, 2005 r. Tego tomiku córka Kasia nie ilustrowała. Wyjechała w tamtym czasie na stypendium na uczelnię do Niemiec. I ten drugi tomik jest taki szczególny, ponieważ został nagrodzony nagrodą literacką miasta Stalowa Wola o pięknej nazwie: „Gałązka Sosny”.  Ale trzeci tomik, tak, znowu ilustrowała córka i  nosi on tytuł „W kapsule codzienności” i to był pierwszy tomik wydany przeze mnie samodzielnie. Czyli nie wydawnictwo ułożyło mi tomik, czy zredagowało kolejność wierszy, czy doradziło tytuł i podpowiedziało jak ma ogólnie wyglądać. To był pierwszy tomik na który miałam wpływ. Sama znalazłam drukarnię, córka zaangażowała się w ilustracje. Nawet format się zmienił tej książki, ten tomik jest o wiele większy. I ten  tomik jest dla mnie znaczący, ponieważ  utorował mi  drogę do wstąpienia do Związku Literatów Polskich, do Oddziału Rzeszowskiego. Warunkiem wstąpienia było posiadanie trzech tomików poezji, a ja już właśnie miałam ten trzeci tomik.

Co się działo dalej?
Wszystkie trzy tomiki z pozytywną opinią ówczesnego prezesa rzeszowskiego Oddziału ZLP , pana Wiesława Zielińskiego, zostały wysłane do Zarządu Głównego ZLP w Warszawie, do komisji kwalifikacyjnej. Jest to bardzo wymagająca komisja. Poprzeczka była postawiona bardzo wysoko. Nawet nie marzyłam o takim wyróżnieniu, że zostanę przyjęta. Jednak udało się. Było to w 2006 roku. Zostałam przyjęta do Rzeszowskiego oddziału ZLP, bo to jest najbliższy mój odział.  Tomik „W kapsule codzienności” został doceniony przez Oddział ZLP w Rzeszowie nagrodą literacką „Złote Pióro”.

Jaki był kolejny tomik?
Trudno to dzieło nazwać tomikiem. Bardziej słowo książka poetycka tutaj pasuje lub raczej album poetycki. Jest on z ilustracjami dość nietypowymi, gdyż są tam zdjęcia z Alaski. Wiele osób mówiło, że to nie przejdzie, że wiersze  i Alaska? No ale może po kolei. Będąc już w ZLP uczestniczyłam w Międzynarodowej Sesji Literackiej, na którą zostali zaproszeni twórcy z całej Polski i z zagranicy. Tam poznałam panią Dorotę Jaworską, Rzeszowiankę, która studiowała elektronikę na politechnice w Kijowie. Poznała tam mieszkańca Ukrainy, wyszła za mąż i zamieszkała w Kijowie. Ona też pisze poezję, a w dodatku jest głównym redaktorem  kwartalnika dla Polonii na Ukrainie pn. „Krynica”.  Z Dorotą Jaworską bardzo mocno zaprzyjaźniłam się podczas tej sesji literackiej. Czytałyśmy sobie wiersze i doszłyśmy do wniosku, że mamy wiersze na podobne tematy. Różniłyśmy się od siebie temperamentem. Dwie różne kobiety - ona jest blondynką, ja jestem brunetką. Ona jest bardzo otwarta, ekspresyjna. Ja raczej stonowana introwertyczka.

Czyli zaczęły się panie uzupełniać?
Tak, los sprawił, że zostałyśmy zaproszone do jednej z bibliotek w Rzeszowie na wspólne spotkanie autorskie w ramach Festiwalu „4 Pory Książki” pt. „Dwugłos liryczny – kobieta, a wiersz”. Chodziło m.in. o rozważania nad zagadnieniem natury poezji oraz włączenie się w pewien nurt  sporów dotyczących zagadnienia istoty twórczości, czy można definiować, że jest  np. poezja kobieca, sztuka kobieca?  Ten wieczór z poezją moją i Doroty Jaworskiej. Odbył się bardzo spontanicznie. Właściwie to od początku rozmawiałyśmy wierszami. Polegało to na tym, że Dorota czytała swój wiersz, a ja już potrafiłam w swojej teczce z wierszami znaleźć taki, który by jej odpowiedział lub byłby podobnego tematu. Wspaniale to spotkanie wypadło. W rezultacie pani Barbara Balicka – szefowa Wypożyczalni Muzycznej MiWBP w Rzeszowie – podeszła do nas po spotkaniu i zagadnęła: „Słuchajcie dziewczyny, to by było świetnie, gdybyście wydały wspólną książkę!”. No i bardzo nam się to spodobało. Jednak do realizacji było jeszcze daleko. Na początek spotkałyśmy się i wypisywałyśmy różne tytuły tematów wierszy. Sprawdzałyśmy czy mamy takie wiersze. Ty masz, ja mam, ty masz, ja mam itd. Okazało się, że mamy kilkadziesiąt wierszy. No i co z tym dalej zrobić?  Ale dalej los nam sprzyjał.

Komentarze

  1. Małgosię zobaczyłem gdy w stalowowolskim szpitalu instalowano tomograf. Ja konfigurowałem komputer a ona wpłynęła z toczkiem na głowie. Akurat słońce rzucało swe promienie na drzwi którymi weszła. I tak stała się moją muzą. Jej widok zawsze natchnie mnie do napisania jakiegoś wierszyka. Jestem chyba jedynym (prócz Małgosi) który posiada jej wszystkie tomiki. Jej twórczość to tchnienia nad otaczającym ją światem. Nawet parę piosenek do jej wierszy napisałem. Super wywiad. Szkoda że autor się nie ujawnił.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz