Czasami tęsknię za moimi bohaterami...

Rozmowa z autorem

Cz.1. Czasami tęsknię za moimi bohaterami...



Agnieszka Janiszewska – absolwentka Wydziału Historycznego na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień nauczyciel historii w liceum ogólnokształcącym. Uwielbia beletrystykę i powieści obyczajowe. Chętnie podróżuje by podziwiać miejsca wielu pasjonujących kultur.

Jak zaczęła się pani przygoda z literaturą?
Pierwsze „powieści” zaczęłam pisać, gdy byłam jeszcze dzieckiem – miałam wtedy 11 lat. Zapisywałam je w zwykłych szkolnych zeszytach, przeważnie 60 – kartkowych w kratkę. Zdawałam sobie sprawę, że książka powinna być podzielona na rozdziały  i gdy czasem uznawałam, że niektóre z nich są za  krótkie (jako ze istotnie były za krótkie) - wzbogacałam je ilustracjami. Czasami więcej było tych ilustracji niż tekstu (śmiech). Potem jednak - niemniej nadal jako jedenastoletnia- dwunastoletnia dziewczynka zaczęłam poważniej „przykładać się” do pisania, wzbogacać fabułę o najróżniejsze watki, które przychodziły mi do głowy.

Czy ktoś pisał wtedy z Panią?

Tak. W pewnym sensie. W szkole podstawowej miałam bliską przyjaciółkę. Wymyśliłyśmy sobie bohaterki naszych opowieści. Ona pisała swoją ”powieść”, ja – swoją. Potem, w miarę zapełniania się naszych zeszytów kolejnymi rozdziałami, pożyczałyśmy sobie nawzajem owoce naszej „twórczości” i czekałyśmy z biciem serca na wzajemne „recenzje”. Były to „dzieła” kilkutomowe – każdy tom składał się z kolejnego 60 – kartkowego zeszytu. Potem „pożyczałyśmy”  nasze książki rodzicom i rodzeństwu. Jeszcze  podczas nauki w szkole podstawowej  moja przyjaciółka wycofała się z „działalności literackiej”, ja – kontynuowałam pisanie. W czasie wakacji spędzanych u dziadków, każdego wieczoru czytałam kolejno powstające w ciągu dnia rozdziały mojej siostrze i siostrze ciotecznej. Naprawdę chciały tego słuchać, były zachwycone. A ja czułam się bardzo doceniona. Później, gdy dorastałam pisałam książki podejmujące – oczywiście w moim subiektywnym przekonaniu – coraz poważniejsze zagadnienia. Miałam wtedy 13, 14, 15 lat, a „powieści” były coraz obszerniejsze i oczywiście kilkutomowe (śmiech). Kontynuowałam moją „twórczość” jako uczennica liceum. Wtedy moimi wiernym czytelniczkami były koleżanki z klasy, a także siostra i kuzynka. Przestałam pisać  będąc studentką. Uznałam wówczas, że to nie ma sensu. Bo jaki sens ma pisanie „do szuflady”? Nie brakowało mi pomysłów na kolejne opowieści, uwielbiałam pisać, niemniej doszłam wtedy do wniosku, że czas zejść z obłoków na ziemię. Życie ma swoje prawa, trzeba zdobyć zawód, pracować na utrzymanie. Nie brałam absolutnie pod uwagę, że jakiekolwiek wydawnictwo zechciałoby wydrukować  moje „działa”. Nadal zresztą uważam, że tamte opowieści były zbyt  infantylne. Niemniej lubię wracać wspomnieniami do lat mojej najwcześniejszej „twórczości”.

Co było dalej?
Studiowałam. Studia zajmowały mi bardzo dużo czasu. Wybrałam historię, co oznaczało, że musiałam naprawdę dużo się uczyć. A po studiach pochłonęła mnie bez reszty tak zwana codzienność. Trwało to dość długo. Jednak czasami przeszłość przypominała o sobie. Wracałam wspomnieniami do lat mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, gdy znaczną część wolnego czasu zajmowało mi pisanie. Pamiętałam, ile radości mi to dawało. Pamiętałam wszystkie moje literackie pomysły, także te , których nie zapisałam. Nieraz ktoś z rodziny  zapytał mnie, czy nie zastanawiałam się nad próba wydania tamtych powiastek, ja jednak nadal uważałam je za zbyt naiwne i powierzchowne. Nawet te, które pisałam już w liceum. Miałam bogatą wyobraźnię, ale jako młodziutka osoba niewiele wiedziałam o życiu a przynajmniej o niektórych jego aspektach. Oczywiście nie mam zamiaru ujmować niczego młodym ludziom. Czasem zdarza się, że osoba bardzo młoda stworzy prawdziwą perełkę literacką. Ja w tym wieku uwielbiałam tworzyć fabułę, nie brakowało mi wyobraźni, brakowało jednak doświadczenia życiowego - prawdziwego skarbu jakim mogą się poszczycić  dojrzalsi w  latach autorzy. Choć oczywiście nie mogę wykluczyć, że niektórzy młodzi pisarze niosą na sobie nie mniejszy bagaż tych doświadczeń.
W moim przypadku przełom w kwestii powrotu do pisarstwa nastąpił zupełnie niespodziewane trzy lata temu. Doskonale pamiętam ten dzień i ten moment. Pewnego wieczora wygrzebałam z szuflady rękopis mojej niedokończonej ostatniej „młodzieńczej” czy tez raczej dziewczęcej opowieści. Szczęśliwie moja mama nie dopuściła do tego, bym przed laty zniszczyła moje dawne książki. Niektóre ocalały – wyłącznie dzięki niej. Moja ostatnią ówczesną powieść pisałam w klasie maturalnej i właśnie do niej wróciłam po wielu latach. Przeglądałam ją do drugiej, trzeciej nad ranem i naraz przyszło mi do głowy, że… mogłaby się spodobać niektórym czytelnikom. Oczywiście wymagała zmian, wzbogacenia wątków, wyrzucenia niektórych, psychologicznego uwiarygodnienia postaci bohaterów. Czyli – konkludując – trzeba ją napisać od początku i trochę inaczej, niemniej – mogłabym spróbować to zrobić. Nagle gorąco tego zapragnęłam. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że pewnie niełatwo znajdę wydawnictwo, które zainteresuje się  moją debiutancką powieścią. Szczerze mówiąc nie miałam nawet pojęcia do którego wydawnictwa się z tym  zwrócić, ale ten problem odkładałam na potem. Najpierw najważniejsze było przecież stworzenie tej powieści, którą w gruncie rzeczy od lat nosiłam w głowie. Gdy to sobie uświadomiłam, wróciła do mnie tamta radość sprzed lat – i pasja tworzenia. Pomyślałam, że chcę napisać tę powieść choćby dla samej siebie, choćby do szuflady. Nawet jeśli nikt mi jej nie wyda, to i tak nie będzie to zmarnowany czas. Choćby dlatego, że w pewnym sensie odnalazłam siebie. Właśnie w taki sposób zaczęłam myśleć – po raz pierwszy od lat.

Wracając zatem do tematu Pani pierwszej książki – czy pisała ja Pani od nowa?
Tak, jak już wspomniałam, tamtą powieść od lat miałam w głowie. Nigdy jej nie zapomniałam, choć rękopis był niedokończony i niekompletny. Przed laty porzuciłam jej pisanie w połowie fabuły. Pamiętałam jej bohaterów, ich imiona, wygląd zewnętrzny, cechy charakteru. Jednak wiedziałam, że postacie muszę zdecydowanie wzbogacić. Mają być bardziej wyraziste, wiarygodne psychologicznie. Chciałam aby czytelnicy mogli ich tak wyraźnie zobaczyć, jak ja ich widziałam oczami wyobraźni. W pierwotnej wersji moi bohaterowie byli zbyt  papierowi,  tacy czarno – biali. Trudno o takich ludzi w realnym życiu, natomiast w literaturze podobne postacie są po prostu – przynajmniej w moim przekonaniu – bezbarwne. Dlatego w mojej powieści musiałam to zmienić. I zmieniłam. I tak jak już wcześniej wspomniałam – wzbogaciłam o wiele dodatkowych wątków, niektórych zaś się pozbyłam.  Podobnie rzecz się miała z postaciami zwłaszcza drugo- i trzecioplanowymi. I oczywiście nie mogłam sobie odmówić urozmaicenia książki tłem historycznym. Zresztą była to także konieczność skoro akcja powieści rozgrywała się w czasach obfitujących w wydarzenia historyczne. Wiedziałam jednak, że jeśli chcę podnieść walory powieści muszę historię tamtych lat zaprezentować w sposób, który zaintryguje potencjalnego czytelnika.

I co było dalej?
Zaczęłam pisać. Na początku szło mi to trochę z oporami. Z powodów, powiedziałabym, czysto praktycznych. Po prostu odwykłam od tego. Jako młodziutka osoba pisałam „książkę” za „książką”, ale potem przez całe lata nie przelewałam już wytworów mojej wyobraźni i literackich pomysłów na papier. Przecież już na studiach uznałam to za stratę czasu i skoncentrowałam się na pisaniu prac rocznych, a potem pracy magisterskiej. Potem zaś na pracy zawodowej. Odwykłam od twórczości literackiej – górnolotnie rzecz ujmując. Czym innym jest tworzenie fabuły w wyobraźni i pozostawienie jej w głowie, a czym innym ubranie tego w literacki język. W dodatku przez te lata nastąpił jeszcze jeden przełom – rękopisy zaczęły pomału przechodzić do lamusa, a pióro zastąpiła klawiatura komputera. Wiem, że niektórzy pisarze pozostali wierni dawnej technice pisania i broń Boże nie deprecjonuję tego zjawiska, niemniej – choć sama jestem przywiązana do  tego co było dawnej – akurat w kwestii pisania doceniam wygodę pisania na komputerze. Choć na początku się temu opierałam. Książkę zaczęłam pisać w rękopisie tak jak za moich młodych lat, dość szybko jednak przełamałam moją niechęć do klawiatury. I bardzo dobrze, że tak się stało. Z każdego możliwego powodu.
Przede wszystkim praca idzie szybciej, sprawniej, łatwiej na bieżąco wprowadzać poprawki, poprawiać błędy itd.

Jak łączyła Pani pracę zawodową z pisaniem?
Pracuje w szkole. Wiem, że ludzie różnie wyobrażają sobie i oceniają zawód nauczyciela, ale to naprawdę wymagająca i nierzadko wyczerpująca praca. Wymagająca sporego wysiłku, aktywności i zaangażowania. Dzięki pisaniu mogłam się wyciszyć. Wracałam do szkoły, siadałam do mojej powieści i wchodziłam w wykreowany przez siebie świat. Zaczynałam żyć problemami moich bohaterów. Przenosiłam się w przeszłość, sto lat wstecz, w świat innych obyczajów, wychowania, inne wzorce zachowania. W zupełnie inną rzeczywistość. To właśnie było i jest cudowne, bo jak dotąd każda z moich kolejnych powieści rozgrywa się w dalszej bądź bliższej przeszłości. Pisząc odpoczywałam od codzienności. Co nie znaczy, ze od niej uciekałam. Tego nie mogłam przecież zrobić. Nie mogłam zaniedbać pracy zawodowej i własnego domu. I nie chciałam tracić z oczu zwykłych, codziennych spraw. Pisarz ma prawo poszybować w obłokach, ale powinien także schodzić na ziemię. Także dla dobra własnej twórczości. Niemniej, gdy trafiały mi się naprawdę  trudne dni zawsze mogłam sobie powiedzieć, że gdy znajdę choć trochę wolnego czasu dla siebie, przeniosę się myślami do innej epoki – tej, która jest tłem mojej powieści. Spotkam tam ludzi, których stworzyłam – bohaterów mojej powieści. Bardzo dokładnie ich sobie wyobrażałam. Podobne myśli towarzyszyły mi zwłaszcza w przypadku tej pierwszej powieści. Każdego dnia obiecywałam sobie, że poświęcę najwyżej dwie godziny na pisanie. Nie więcej – czekały na mnie przecież inne nie cierpiące zwłoki obowiązki choćby te związane ze sprawdzaniem prac klasowych czy tez innej szkolnej papierologii. Niemniej często przekraczałam te obiecane dwie godziny i pisałam dalej, pomysł gonił pomysł, każda kolejna myśl była zbyt cenna by jej nie zapisać. I w efekcie niejednokrotnie siedziałam potem  nad tym wszystkim do trzeciej nad ranem. A następnego dnia trzeba było iść do pracy i wykonywać ją w sposób przytomny. I choć zapewne zabrzmiało to dramatycznie, bardzo dobrze wspominam tamte chwile. Miałam w sobie wiele pozytywnej adrenaliny – jeśli można to tak ująć. Jednak w miarę jak zbliżałam się do końca powieści, wracała obawa i zmartwienie. Napiszę ją i co dalej?  Wcześniejsze założenie, że nawet jeśli nikt mi jej nie zechce wydać, to zachowam ją dla siebie, „schowam do szuflady” – przestało mi wystarczać.

Co Pani zrobiła, gdy skończyła Pani  pisać książkę?
Początkowo byłam zdezorientowana i nieco zagubiona. Nie wiedziałam, jakie konkretnie powinnam podjąć kroki, aby zainteresować jakiekolwiek wydawnictwo. Czy mam ją wysłać czy osobiście ją zanieść. Poza tym – do kogo? Z kim rozmawiać? Po jakimś czasie ktoś mi doradził, abym  przejrzała strony internetowe przynajmniej kilku wydawnictw i wysłała tam książkę. To tylko pozornie  brzmiało tak mało skomplikowanie. Ja nadal przeżywałam rozterki, denerwowałam się, musiałam wybrać pod czyje adresy wysłać powieść, która tak wiele dla mnie znaczyła. Wreszcie wybrałam kilka wydawnictw doskonale już wiedząc, że na odpowiedź przyjdzie mi czekać przynajmniej kilka miesięcy o ile w ogóle się jej doczekam. Wydawnictwa informują o tym autorów na swoich stronach.

Jak się Pani czuła po wysłaniu swojej debiutanckiej powieści?
Kiedy już to zrobiłam, poczułam ulgę. Spokój. Nastawiłam się na długie czekanie na jakakolwiek odpowiedź, ale jednocześnie wiedziałam, że z mojej strony zrobiłam już wszystko, co mogłam.  Tłumaczyłam sobie – co będzie, to będzie. Jak się uda, to wspaniale. Ale jeśli się nie uda to… trudno. Siła wyższa. Mimo to w miarę kolejno upływających tygodniach nadzieja mnie nie opuszczała.
Wydawnictwo, które zdecydowało się wydać moją powieść, poinformowało mnie o tym w przepisowym (to znaczy w podanym na stronie internetowej) terminie. Pamiętam moją radość, to była niesamowita chwila. Dopiero potem poznawałam na czym polega cały proces wydawniczy i zasady funkcjonowania rynku księgarskiego. To był początek wspaniałej przygody choć zarazem wymagającej pracy.


A co z bohaterami Pani powieści?
Niełatwo było mi się rozstać z bohaterami mojej pierwszej powieści. Wykreowałam ich, polubiłam, w pewnym sensie stali mi się bardzo bliscy. Wspominałam już o tym, jak dokładnie ich sobie wyobrażałam. Gdy zapisywałam ostatnie zdania książki, naprawdę zrobiło mi się smutno, że żegnam się już z nimi.

Czy czuła Pani, że nadszedł czas na kolejna książkę?
Po kilku miesiącach od  napisania tej pierwszej, gdy już wiedziałam, że została przyjęta do wydania, przyszło mi do głowy, że mogłabym pokusić się o następną. Jednak, przynajmniej na początku, nie było to takie proste. Miałam pomysł na jej fabułę, ale wciąż tkwili we mnie bohaterowie mojej debiutanckiej powieści. Nie chcieli mnie opuścić, a może to raczej ja wciąż nie byłam gotowa, by pozwolić im odejść. Bym mogła kreować zupełnie inne postacie, fabułę, rzeczywistość. Tych nowych najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam polubić, nie czułam ich Wreszcie, gdy kolejna książka była już w połowie napisana, podjęłam  decyzję, że zacznę tworzyć ją zupełnie od nowa, od samego początku.
Zasadniczo pomysł fabuły pozostał ten sam, ale wzbogaciłam postacie bohaterów i to zarówno tych pierwszo- jak i drugoplanowych W niektórych przypadkach inaczej poprowadziłam ich losy, uwypukliłam lub nieco zmniejszyłam ich rolę w powiązaniu różnych wątków.  Pisanie powieści od początku było pracochłonnym zajęciem, ale – przynajmniej w moim odczuciu – okazało się skutecznym zabiegiem. Wreszcie zaangażowałam się w losy moich bohaterów, wreszcie polubiłam ich i zaprzyjaźniłam się z nimi. To bardzo pomaga w pisaniu, w każdym razie tak jest w moim przypadku.
I – co było nie mniej istotne – wreszcie pożegnałam się z tamtymi, z mojej pierwszej powieści. Pozwoliłam im odejść. Nadszedł czas, by poznali ich moi czytelnicy.

Czy Pani bohater powinien mieć różnorodne cechy osobowości?
Tak jak już wcześniej mówiłam, staram się nie kreować postaci jednowymiarowych pod względem  charakterologicznym.  To znaczy postaci jedynie pozytywnych, i na odwrót. Staram się, by postać, która początkowo wydaje się zdecydowanie  negatywna, okazała w pewnym momencie bardziej sympatyczne cechy, by pojawiły się motywy, uzasadnienie takiego, a nie innego jej sposobu postępowania. Jednak nie zawsze jest to możliwe.  Niekiedy ubieranie „na  siłę”, dla zasady bohatera zdecydowanie negatywnego w jakiekolwiek  „sympatyczne” cechy nie tylko, że  nie uwiarygodni  go w oczach czytelnika, ale wręcz przyniesie efekt odwrotny, sztuczny.  Zniechęcający.

A jak wygląda sprawa z czasem podczas pisania kolejnych powieści?
Jak już wspominałam wcześniej, muszę to pogodzić z moja pracą zawodową.  Z planem lekcji, z terminarzem roku szkolnego, sprawdzaniem prac klasowych, słowem tym wszystkim, co składa się na pracę nauczyciela. W przypadku pierwszej powieści zarywałam noce, ale na dłuższą metę, to znaczy przy kolejnych książkach fizycznie bym tego nie wytrzymała. Moja praca zawodowa wymaga dużego zaangażowania i przytomności umysłu. Każdy dzień muszę starannie zaplanować, aby znaleźć czas na pisanie. Wykorzystuję też do maksimum czas wolny podczas  wakacji. Poza tym muszę także zając się domem, wykonywać różne zajęcia związane z codziennością. Nie jest to jednak problemem. Najważniejsze, by mieć pomysł na powieść. Wtedy dodatkowo się mobilizuję. Nie raz tak było, że po skończonych lekcjach wychodziłam ze szkoły, robiłam zakupy, wracałam do domu, gotowałam, a w głowie miałam już kolejne wątki do pisanej aktualnie powieści. Z niecierpliwością ale i radością czekałam na tę chwilę, aby usiąść i zacząć wreszcie pisać. Mogłoby się wydawać, że czynności, które odrywają mnie od pisania, powinny mnie irytować. Czasem tak jest, ale – jak już wspomniałam – to nie jest w gruncie rzeczy jakiś wielki problem. Wiem, ze moi bohaterowie na mnie poczekają.  Prędzej czy później akcja potoczy się naprzód. Myślę, że znacznie bardziej stresujące są sytuacje, gdy akurat dysponujemy niemal nieograniczonym czasem przeznaczonym na tworzenie, ale… brakuje pomysłu na pisanie.

Czyli odnalazła Pani swoją starą – nową pasję?
Tak. To ważne, by nie ugrzęznąć całkowicie w codzienności. Jak już mówiłam codzienne czynności  wcale nie muszą być traktowane jak udręka, niemniej to ważne, by mieć w życiu jakąż pasję. Ja odnalazłam ją już jako dziecko. I z radością wróciłam do niej po wielu latach.

Czy podczas tworzenia myśli Pani o swoich „fanach”?
Staram się, aby każda moja kolejna książka nie zawiodła zarówno moich wiernych czytelników jak i tych, którzy dopiero mnie ”odkryli”. To niekiedy „podnosi ciśnienie” (śmiech) ale i bardzo motywuje.

Jak jest różnica miedzy pisaniem pierwszej, „dziewiczej” książki, a kolejnych? Czy  „nerw” jest mniejszy?
Nie jest mniejszy, wręcz przeciwnie. W pewnym sensie wyjaśniłam to już w poprzedniej odpowiedzi. Przede wszystkim staram się napisać coś, co zainteresuje, wciągnie. Czasem trzeba nieco zmieniać styl kolejnych powieści, wprowadzić pewne innowacje. A potem wrócić do poprzedniej stylistyki. Są czytelnicy, którzy przywiązują się do konkretnego sposobu pisania, ale są też tacy, którzy lubią, gdy ulubiony autor trochę eksperymentuje. Pisarz szanując swoich czytelników ma jednak (na ogół) silną potrzebę niezależności w doborze tematyki i stylu  pisania. Przynajmniej tak jest w moim przypadku.

Jak wyglądały Pani spotkania z czytelnikami?
Po raz pierwszy spotkałam się z czytelnikami po wydaniu mojej pierwszej powieści. To było w bibliotece, niedaleko miejscowości, w której mieszkam. Bardzo się denerwowałam jako że jestem osoba, która, owszem, lubi szybować w obłokach, ale częściej jest zmuszona twardo stąpać po ziemi. Nie byłam pewna, czy ludzie w ogóle przychodzą na takie spotkania. Uważałam, że na ogół wolą zamykać się w kręgu własnych spraw. Nikomu ich przecież nie brakuje. Bardzo dobrze to rozumiem więc tym bardziej obawiałam się o frekwencję. Czy w ogóle ktokolwiek przyjdzie. Nadmienię tylko, pomysł tamtego spotkania nie był moim pomysłem, zostałam do niego namówiona i bardzo się denerwowałam. Jednak moje obawy okazały się bezpodstawne. Przyszło sporo osób i to zarówno tych, które już znałam, jak i tych, których zobaczyłam po raz pierwszy w życiu. Na widok tych wszystkich zebranych osób, uspokoiłam się i zmobilizowałam. Wiedziałam, że teraz dalszy przebieg spotkania będzie zależał w dużej mierze właśnie ode mnie. Muszę je poprowadzić w sposób interesujący, sprawić, by moi czytelnicy, także ci potencjalni nie mieli poczucia zmarnowanego czasu. Jestem wprawdzie przyzwyczajona do prowadzenia wykładów w szkole, do budowania dłuższych wypowiedzi i dbania o to, by nie nużyły słuchaczy, niemniej spotkanie autorskie było dla mnie nie lada wyzwaniem. To było dla mnie ogromne przeżycie, wspominam je jednak bardzo miło. Kolejne spotkania odbywały się już na Targach książek. To indywidualne, sympatyczne, często bardzo inspirujące rozmowy. Poza tym niektórzy czytelnicy kontaktują się ze mną poprzez stronę autorską. A to co piszą, ma niezmiennie dla mnie ogromne znaczenie i wartość. Piszą ludzie w różnym wieku. O swoich wrażeniach po przeczytaniu powieści, o wzruszeniu, o tym, ze czekają na następną książkę. Myślę, ze takie słowa są bardzo ważne dla każdego pisarza. I oczywiście bardzo motywują.

Czy dla pisarza wiek odgrywa istotna rolę?
Czasami myślę, że pod pewnymi względami mam mniej czasu niż zupełnie młoda osoba. Chodzi mi o czas, jaki pozostał, o przeżyte już lata. Młoda osoba  ma przed sobą więcej czasu, by rozwinąć skrzydła, szukać dla siebie odpowiedniej drogi, rozwiązań. Choć z drugiej strony wiem, ze nie ma tu żadnej reguły, że w życiu różnie może się ułożyć. A pisarstwo jest  tym szczególnym zajęciem, w którym uroda, wiek i tym podobne sprawy nie mają w gruncie rzeczy aż takiego znaczenia jak w innych zawodach.  Są ludzie, którzy zaczynają pisać po sześćdziesiątce i tworzą arcydzieła. I to samo może dotyczyć osób bardzo młodych. Liczy się talent, wyobraźnia, doświadczenie życiowe. Plus pracowitość i samodyscyplina.

Czy pisanie to lek na samotność?
Jeśli o mnie chodzi – pisząc nigdy nie czułam się samotna.  Nawet jeśli w istocie zostało się samemu, to w dalszym ciągu towarzyszy nam nasza twórczość, wykreowani przez nas bohaterowie. Z drugiej jednak strony trzeba uważać, by nie zapętlić się w jakąś wirtualną rzeczywistość, i pozwolić, by realia życia codziennego przestały nas obchodzić. Kontakty z realnymi ludźmi są nie do zastąpienia, pozwalają normalnie funkcjonować. Co nie zmienia faktu, że czasami warto zajrzeć i wejść na tę drugą stronę lustra.

Czy gdyby Pani mogła przenieść się na chwilę do momentu, gdy wahała się Pani przed wysłaniem powieści do redakcji, to co by Pani sobie powiedziała?
Powiedziałabym sobie, to co wówczas, trzy lata temu. Że trzeba spróbować. Aby potem, przed  śmiercią nie żałować, że się czegoś nie zrobiło. Że nie spróbowało się spełnić marzenia. Nawet gdyby się nie udało, to przynajmniej pozostanie to poczucie, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Gdybym wtedy tego nie zrobiła, z pewnością  na zawsze pozostałby we mnie żal.

Dziękuję za rozmowę.

Przeczytaj również drugą część wywiadu

Komentarze