Rozmowa z autorem
Cz.2. Szlachetne wzorce inspiracji
Agnieszka Janiszewska – absolwentka Wydziału Historycznego na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień nauczyciel historii w liceum ogólnokształcącym. Uwielbia beletrystykę i powieści obyczajowe. Chętnie podróżuje by podziwiać miejsca wielu pasjonujących kultur.
Kiedy autor zaczyna nową książkę, to czy bohaterów musi sobie wyobrazić na nowo?
Moi bohaterowie są
rzeczywiście wytworami tylko i
wyłącznie mojej wyobraźni. To postacie całkowicie wyimaginowane. Tak było w przypadku każdej z moich powieści. W przypadku tej pierwszej, debiutanckiej, wykreowałam ich w mojej głowie na długo przedtem, zanim na dobre zasiadłam do
pisania. W trakcie powstawania powieści, tworzyłam nowe wątki, niektóre z nich wykreślałam. Chciałam by w
miarę możliwości bohaterowie zarówno ci
pierwszoplanowi jak i drugo planowi czy nawet postacie epizodyczne były jak
najbardziej bliskie realiom, prawdziwe. Niekoniecznie jednoznaczne i zaszufladkowane. Tacy, jakimi
na ogół przecież jest większość z nas. Tak
jak już wcześniej wspominałam, byłam w stanie „zobaczyć” moich bohaterów,
bardzo się z nimi zżyłam.
Nie mogę, rzecz jasna, wypowiadać się za każdego historyka,
ja jednak znajdowałam w tym wiele satysfakcji. Tym bardziej, że moje książki (przynajmniej jak do tej pory) są
osadzone albo na przełomie XIX i XX wieku, albo w pierwszej połowie XX wieku.
To moja ulubiona epoka, mam wrażenie, że ją rozumiem, dobrze się w niej czuję a
mimo to są w niej takie aspekty, które wciąż odkrywam na nowo. W moich książkach pojawił się np. w większym lub mniejszym
zakresie wątek dotyczący I wojny światowej. Czasami odnosiłam wrażenie – choć oczywiście mogę się co do tego mylić, to jedynie
subiektywne spostrzeżenie – że poświęcano jej mniej miejsca niż drugiej
wojnie, co oczywiście trochę się zmieniło w związku z obchodzoną setną rocznicą jej
rozpoczęcia, a w tym toku – zakończenia. A było to wydarzenie pod wieloma
względami przełomowe. I wojna zmieniła nie tylko europejskie granice, ale także
obyczaje, w pewnym sensie także kulturę i mentalność ludzi. Skończyła się belle epoque, skończyło się tez
przekonanie wypływające z wcześniejszego bardzo długiego okresu pokoju, że
wojny należą już do historii. Że ludzkość się z nich wyleczyła i staną się wyłącznie przedmiotem badań
historyków lub ludzi pasjonujących się ta dziedziną nauki. W dwudziestoleciu
międzywojennym już tego przekonania nie podzielano. Większość żyjących wtedy
ludzi wciąż nosiła w sobie doświadczenia
wojny z lat 1914 – 1918. Wielu nie potrafiło pozbyć się traumy wspomnień o
wojnie pozycyjnej, lejach wyżłobionych przez pociski, gazach bojowych i strachu przed rozpoczynającym się
natarciem. Pokój wydawał się kwestią
bezcenną a przynajmniej bardzo cenną. Doceniano życie i jego uroki. Wciąż uważam, że to bardzo interesujące tło także dla powieści obyczajowej. Podobnie jak pierwsze
lata po II wojnie, choć oczywiście z zupełnie innych powodów.
A czy jest w Pani książkach postać, z którą się Pani
identyfikuje?
Tak, nie mogłam i nie
zamierzałam tego uniknąć, choć – powtarzam – to całkowicie wyimaginowane
postacie. Jednak posiadając pewne doświadczenia życiowe, siłą rzeczy sprawiłam,
że w niektórych z moich bohaterów
znalazła się przynajmniej jaka cząstka
mnie samej.
A co Pani myśli o poezji? Czy koresponduje ona w jakiś
namacalny sposób z Pani prozą?
Poezja to chyba inny rodzaj wrażliwości twórczej. I
oczywiście wymaga innych umiejętności. Wprawdzie pisaniu powieści także towarzyszą mniej lub
bardziej głęboko skrywane emocje (a czasem nie skrywane w ogóle) niemniej
ubieramy je w inne środki wyrazu. Ale to tylko moje zdanie, moje wrażenie. Nie
tworzę wierszy, dlatego nie mogę wykluczyć, że ktoś, kto dla odmiany jest jednocześnie poetą
i pisarzem – nie zgodziłby się z moją
opinią a miałby na ten temat więcej do powiedzenia niż ja.
Dlaczego Pani powieści nie można nazwać historycznymi?
To powieści obyczajowe z historią w tle. Tło historyczne
wyrażane jest w nich w dialogach, spostrzeżeniach bohaterów, opisach, ale
przeważa beletrystyka. Postacie historyczne są wspominane, ale nie pojawiają
się jako bohaterowie zasadniczej akcji. To miejsce jest zarezerwowane
wyłącznie dla postaci fikcyjnych. Pisząc miałam jednak nadzieję, że zdołam zainteresować czytelników historią, że coś im
na jej temat przekażę, zaintryguję.
Czy czytelnicy piszą do Pani na ten temat?
Tak, czasem dowiaduję się, że kogoś tak bardzo
zainteresowało tło historyczne, że zapragnął bliżej zapoznać się z epoką.
Cieszę się gdy otrzymuję takie wiadomości (czasem kierowane bezpośrednio do
mnie, czasem odnajduję je w opiniach na temat powieści). To bardzo motywuje. Historia jest naprawdę
fascynującą dziedziną wiedzy i wbrew
niektórym obiegowym opiniom wciąż bardzo
żywą, wciąż tyle jest w niej do odkrycia i zweryfikowania wielu zdawałoby się
od lat zastałych interpretacji.
Czy tylko pisarze – historycy są tak twórczy?
W żadnym razie. Każdy, kto pisze, jest kreatywny. Ważne jest
to, aby samemu autorowi podobało się to,
co stworzył. Aby miał takie wewnętrzne
przekonanie, że to „jest właśnie to”. Ja po napisaniu kolejnej książki, zanim
przekażę ją wydawnictwu, czytam ją od początku, poprawiam, przerabiam, „dopieszczam styl”. To ciężka, niekiedy żmudna, ale także fascynująca praca. Nie wysyłam
powieści, dopóki nie jestem z niej
zadowolona. Naprawdę zależy mi na tym, aby moi czytelnicy podzielali to
zadowolenie, aby czasu jaki poświęcą mojej książce, nie odebrali jako
zmarnowanego.
Czy łatwo jest pisać i pracować zawodowo?
Oczywiście jest to pewne wyzwanie, nie każdy jednak decyduje
się na to, by poświecić się wyłącznie pisarstwu. Jeśli z najróżniejszych powodów kontynuuje pracę zawodową, musi sobie dobrze
organizować czas. Ja w każdym razie starałam się – nawet wtedy, gdy miałam
bardzo dużo pracy związanej ze szkolnymi obowiązkami – napisać każdego dnia
choćby kilka zdań. Aby być na bieżąco z akcją mojej powieści, nie popełnić
błędu w fabule.
To zmieniało się wraz z kolejno upływającymi latami mojego życia. W wieku 11-12 lat
zachwycałam się „Anią z Zielonego Wzgórza”. Przeczytałam wszystkie tomy tej
serii. Zainspirowały mnie one wtedy do napisania mojego pierwszego, „dziecięcego” rękopisu (opowiadałam już o tym we
wcześniejszym wywiadzie). To była
wspaniała przygoda mojego dzieciństwa. Kilka lat później, nadal jako nastolatka, przeczytałam piękną powieść napisaną przez Margaret Mitchell „Przeminęło z wiatrem”. Nadal uważam ją za wielkie dzieło i bardzo żałuję, że wielu współczesnych młodych ludzi
w ogóle nie zna tej książki.
Potem zetknęłam się z twórczością sióstr Bronte, które
stworzyły powieści wciąż zasłużenie uważane za arcydzieła literatury światowej. Mam tu na myśli „Wichrowe wzgórza” Emily
Bronte i „Dziwne losy Jane Eyre” Charlotte Bronte. Córki ortodoksyjnego,
anglikańskiego pastora, wychowane na niemal odludnej plebanii na północy Anglii, spędzając większość czasu niemal wyłącznie w swoim towarzystwie napisały przepiękne i bardzo prawdziwe
książki o miłości. A przy okazji poznajemy ducha wiktoriańskiej Anglii, tak
bardzo odmiennej od tej współczesnej. Emily
Bronte długo nie chciała wysłać swojej
powieści do żadnego wydawcy, wystarczała jej radość płynąca z samego pisania.
To, że książka opuściła rodzinną plebanię zawdzięczać możemy siostrom pisarki,
ona sama niestety nie dożyła już czasów, gdy jej powieść święciła triumfy. Z całego rodzeństwa Bronte, jedynie
Charlotte zakosztowała za życia sławy choć także i ona zmarła w dość młodym wieku. W tamtych czasach podobnie jak dziś wysyłało się książkę do
kilku wydawnictw i czekało odpowiedź. „Dziwne losy Jane Eyre” przeczytał
pracownik jednego z tych wydawnictw i niemal natychmiast pobiegł do swojego
przełożonego, prosząc aby ten bezzwłocznie zapoznał się z dziełem. Nadmienię
tylko, że Charlotte Bronte (podobnie
jak jej siostry) napisała książkę pod
męskim pseudonimem – to dawało większą szansę na poważne potraktowanie niż w
przypadku tworzącej kobiety. W całej sprawie fascynowało mnie także to, że
wysłanie powieści, zapoznanie się z nią przez
tamtego wydawcę a następnie pozytywna
odpowiedź wysłana do autorki – wszystko to odbyło się w niesłychanie szybkim
czasie, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że korespondencja była
dostarczana przez pocztę konną. Powieść bardzo szybko okazała
się bestsellerem.
Czyli to przepis na dobrą książkę?
Dzisiaj standardy są inne, inna też panuje moda na bestsellery. Mimo to tamte XIX
wieczne powieści i dzisiaj mają wierne grono czytelników. Mnie historia sióstr
Bronte zawsze bardzo poruszała. I takie mądre, dogłębne podejście do tematyki relacji międzyludzkich,
do miłości.
Kolejną pozycją, która mnie uwiodła była „Lalka” Bolesława
Prusa. Mądra, realistyczna powieść wprowadzająca nas w atmosferę Warszawy
drugiej połowy XIX wieku, znakomicie nakreślająca sylwetki zarówno głównych
bohaterów jak i postaci z dalszego planu. A zarazem piękna powieść o miłości,
podejmująca tę tematykę w sposób, który jest zarazem niesłychanie przejmujący jak i
oszczędny w doborze środków wyrazu, w dodatku bez happy endu.
Podobnie duże
wrażenie wywarła na mnie „Anna Karenina” Lwa Tołstoja, która w pełni zasłużyła
na swoje honorowe miejsce wśród w literaturze światowej.

Czasem, po ciężkim dniu pracy lubię sięgnąć po dobry kryminał. Mam tu na myśli na przykład trylogię „Milenium” Stiega
Larsona. I choć nie wszystkie watki przypadły mi do gustu, to
nie zmienia to faktu, że jego książka napisana jest wyśmienicie.

Zwracam uwagę na dobór epoki. Należy bowiem brać pod uwagę,
że saga jest opowieścią kilkupokoleniową, a zatem jej akcja ma dużą rozpiętość
czasową. To zaś oznacza konieczność „
wejścia” w wydarzenia historyczne. Jeśli decyduje się pisać sagę, której akcja
rozgrywa się na przykład w XIX wieku,
nie mogę zignorować faktu, że na ziemiach polskich w przeciągu trzydziestu lat
wybuchły dwa wielkie powstania, a oprócz tego kilka mniejszych. Ważne też jest zastosowanie odpowiedniego
słownictwa, które nie może być męczące i
niezrozumiałe dla współczesnego czytelnika, ale też musi pasować do wybranej
epoki.
A epoka międzywojenna?
To bardzo krótki czas – jak na potrzeby sagi. Okres
międzywojenny trwał raptem 21 lat, a w
dodatku nie należy zapominać, że w
Polsce obfitował w wydarzenia, co należy uwzględnić w powieści. (choćby
zarysować w jej tle) Mam tu na myśli walki o granice, powstania śląskie,
powstanie wielkopolskie, wojnę z bolszewikami, przewrót majowy i inne kwestie.
Ostatnio ponownie przejrzałam „Małżeństwa królewskie”
Jerzego Besali przedstawiające
dzieje małżeństw naszych panujących od czasów piastowskich do ostatniego władcy elekcyjnego. Z niemałą przyjemnością zapoznałam się z powieścią Honore de Balzac’a „Eugenia Grandet”, a przy tej okazji
chciałabym także z czystym sercem polecić „Ojca Goriot” tego autora.
Kilka dni temu miała miejsce premiera mojej kolejnej
powieści „Urok późnego lata” .
Gdy kończę pisać, wprowadzam poprawki i wysyłam powieść do wydawnictwa. Żegnam moich
bohaterów i myślę o tym, że teraz potrzebuje trochę odpoczynku, zresetowania
sił, choć najczęściej oznacza to z kolei intensywną prace
w szkole. Jednak po upływie dwóch,
trzech tygodni zaczynam tęsknić za pisaniem. Mam tez świadomość, że choć
przerwa jest konieczna, nie można jej też przedłużać w nieskończoność.
Dziękuję za rozmowę.
Przeczytaj również pierwszą część wywiadu
Komentarze
Prześlij komentarz