Cz.1. Pracowite osiągnięcia

Rozmowa z autorem

Cz.1. Pracowite osiągnięcia



Ryszard Mścisz – Urodził się 2 lipca 1962 r. w Stalowej Woli, ale przez całe życie mieszka i jest związany z miejscowością Jeżowe w powiecie niżańskim. Na co dzień uczy języka polskiego w ponadgimnazjalnym Zespole Szkół w tejże miejscowości. Zdobywca niezliczonej ilości nagród i wyróżnień z czego wymienić możemy np.: „Złote Pióro” i Nagrodę Honorową Zarządu Oddziału ZLP w Rzeszowie. Autor takich tytułów jak np.: „Swojski diabeł i inne humoreski”, „Zezem na świat”, „Czytanie nieobojętne”. Współpracował m.in. Z „Gazetą Jeżowską” oraz z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Fraza”. Od wielu lat należy do Stowarzyszenia Literackiego „Witryna” w Stalowej Woli zaś, od 2004 r. jest członkiem Związku Literatów Polskich — Oddziału w Rzeszowie.


Jak zaczęła się Pana przygoda z poezją?
Na pewno nie było twórczej eksplozji. To nie był jeden moment, jeden dzień, w którym mam tę chwilę utrwaloną. Nawet nie jestem w stanie podać, który utwór powstał pierwszy. Kształtowało się to pod wpływem różnych okoliczności, wręcz wymuszonych natchnień. Ponieważ zacząłem pracę po studiach i po odbyciu służby wojskowej w Zasadniczej Szkole Odzieżowej w Jeżowem, trafiłem do szkoły, w której były same kobiety. I kiedy trafił się np. Dzień Kobiet, musiałem przygotowywać akademię. Ciężko było mi znaleźć jakieś oryginalne utwory, które mogły być zaprezentowane. Dlatego zamiast ich szukać, w tej przedinternetowej erze, zacząłem sam układać teksty. Często także wykonywałem je na scenie. To miało miejsce od roku 1987. Wszystkie te teksty powstawały jeszcze bez zamiaru ich opublikowania lub przesłania do gazet. Kolejny moment, w którym właściwie wymuszono na mnie stworzenie czegoś, to powstanie lokalnej "Gazety Jeżowskiej" we wrześniu 1993 roku. Zostałem jednym z redaktorów tej gazety. Zacząłem pisać taki cykl felietonów "Zezem". Oprócz tego tworzyłem mnóstwo innych tekstów. Zarówno publicystycznych, dziennikarskich jak i typowo literackich. No i tak to się stopniowo rozwijało. Powstawały wówczas też jakieś wiersze. Jeśli chodzi o owe okoliczności szkolne,  tworzyłem głównie teksty satyryczne, okazjonalne.
Później zaczęły powstawać wiersze już nieco bardziej na poważnie. Od jesieni 1993 roku teksty te ukazywały się w "Gazetach Jeżowskich", wychodzących najpierw w cyklu miesięcznym, potem dwumiesięcznym. Początki tej gazety były skromne, pisane na maszynie teksty były naklejane na taką matrycę, a potem kserowane. W następnych latach dopiero nowsze numery były drukowane w drukarni. Możliwości jak na tamte czasy nie były nadzwyczajne. Ot, jedna kserokopiarka i to w dodatku w Urzędzie Gminy. To była iście chałupnicza robota. Ale jednak jakieś pierwociny zaistniały. Możliwe, że zostałem zainspirowany do pisania za sprawą popularności tekstów, tworzonego cyklu, który wymuszał kolejne próby literackie.

Ile Pan miał wtedy lat?
Byłem w pełni ukształtowaną, świadomą osobą. Miałem już ponad 30 lat. Studia polonistyczne mają jednak takie oddziaływanie wielowymiarowe. Z jednej strony człowiek zapoznaje się z literaturą, widzi jak piszą ci najlepsi, z drugiej strony staje się bardziej samokrytyczny, wstydzi się własnych nieudolnych prób literackich. Tak więc najpierw trzeba się trochę ośmielić, żeby z tym gdzieś wyjść dalej, jakoś się objawić twórczo. I właśnie powstanie tej "Gazety Jeżowskiej" w 1993 roku było pewnym przełomem. W 1994 roku zaistniałem w wydaniu książkowym, a stalowowolskim almanachu „Spojrzenia 2”. Tam się ukazały moje pierwsze wiersze.
Nie znaczy to jednak, że skupiłem się jedynie na poezji. Pisałem zarówno utwory poetyckie, jak teksty satyryczne, teksty publicystyczne, o lokalnej historii.

Czy w trakcie studiowania Pana zapał nie gasł?
Studia były wcześniej, zanim pojawiły się te literackie próby. Ale w tym właśnie czasie podjąłem studia podyplomowe. Chyba w trakcie studiów polonistycznych nie zacząłem na poważnie pisać. Stało się to kilka lat po studiach. Moje studia były jeszcze  czteroletnie, kiedy byłem na pierwszym roku ogłoszono stan wojenny. W takim "skróconym" cyklu wszystko toczyło się szybko i było bardziej skumulowane. Kiedy otrzymałem tytuł magistra, miałem 23 lata. Moi studenccy koledzy wszakże już w tamtym czasie debiutowali. Jednym z nich był  Janusz Koryl – dziś znany twórca, autor wielu książek. Ja jednak wówczas takich prób nie podejmowałem. Po studiach i służbie wojskowej zostałem asystentem-stażystą na WSP w Rzeszowie, ale po roku tę naukową drogę porzuciłem. Postanowiłem poświęcić się pracy nauczycielskiej.  W roku 1991 objąłem stanowisko dyrektora Zasadniczej Szkoły Odzieżowej w Jeżowem, ale po dwóch latach z tej funkcji zrezygnowałem.
Studia podyplomowe w jakiejś mierze połączyły mnie z kwartalnikiem literacko-artystycznym "Fraza". Chyba w 1995 roku napisałem dla tego pisma recenzję "Szczuropolaków" Edwarda Redlińskiego. Obecnie jestem stałym współpracownikiem tego kwartalnika. Od 1998 roku przez blisko dwadzieścia lat piszę do niego recenzje, napisałem również szkic literacki o poezji Jadwigi Dőrr. W pracy nauczycielskiej jakoś nie potrafię poprzestać na realizowaniu programu, typowo lekcyjnej pracy. Od 2002 roku prowadzę gazetkę szkolną "Post Scriptum", która zdobywała laury ogólnopolskie, pracuję z młodzieżą uzdolnioną literacko, która niejednokrotnie odnosiła sukcesy w konkursach w różnych częściach kraju. Jednak jeśli chce się z zaangażowaniem robić pewne rzeczy, potrzeba na to mnóstwa czasu, którego brakuje na inne sprawy. Wbrew powszechnej opinii szkoła to nie tylko prowadzenie i przygotowywanie lekcji. Na ambitnego nauczyciela, chyba szczególnie polonistę, spada również wiele innych obowiązków, które - też zapewne na przekór podejrzeniom wielu - żadnych finansowych profitów mu nie dają.

Zawód nauczyciela wymusza na Was dużą pracowitość. To bardzo dobra cecha.
Tak, nie można spocząć na laurach, popaść w rutynę czy poddać się jakiemuś wypaleniu zawodowemu. Ta praca wymaga ciągłego doskonalenia się. Także dlatego, że przychodzą nowi uczniowie, czasem ambitni, twórczy ze świeżymi pomysłami i innym nastawieniem do świata, życia. Aby umożliwić im pójście wcześniej obraną drogą potrzeba własnej pracy, nauczenia się interakcji z coraz bardziej odległymi mentalnie pokoleniami, oprócz samego motywowania i zachęcania. Pomimo wydawania książek, wielu innych zajęć, to praca w szkole jest dla mnie najważniejsza. Często jest tak, że nie mam czasu na pisanie i wydawanie książki, ponieważ praca w szkole mnie nazbyt pochłania. Nigdy ta praca twórcza nie była i nie jest dla mnie ważniejsza.

Co Pan czuje kiedy widzi Pan swoich wychowanków już w dorosłym życiu?
To duża satysfakcja. Największa, kiedy ci uczniowie później w jakiś sposób sobie sami radzą i śmiało kroczą własną drogą. Takim najlepszym przykładem z mojej szkoły jest Mateusz Święcicki, który obecnie jest cenionym komentatorem sportowym stacji Eleven Sports Network. Kiedyś, jako uczeń licealny, był redaktorem naczelnym gazetki „Post Scriptum”. Wygrał kilka ogólnopolskich konkursów, a jeden z nich, w ramach fundacji "Dzieło Nowego Tysiąclecia", zapewnił mu studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim i stypendium na cały okres studiów. Właściwie okazał się najlepszy w Polsce - jako autor świetnego reportażu i uczeń, który znakomicie wypadł w czasie rozmowy finałowej na Uniwersytecie Warszawskim. Mógł wybrać uczelnię (Uniwersytet Warszawski lub Uniwersytet Jagielloński) i miał zapewnione stypendium na pełne pięć lat. Wybrał Uniwersytet  Warszawski i chyba dobrze zrobił, jeśli planował karierę dziennikarza sportowego, komentatora.

Podczas studiów już komentował mecze w telewizji Orange Sport. Wiem, że jest bardzo zadowolony ze swojej drogi życiowej. Ma teraz 30 lat.
Drugi przykład ucznia to również współpracujący z gazetką szkolną, niegdyś zastępca redaktora naczelnego: Mateusz Piędel. Zaraz po skończeniu studiów został redaktorem Telewizji Trwam. To jednak trochę inna działka i inną forma pracy dziennikarskiej (śmiech). W każdym razie przebił się tu jako jeden z nielicznych, dostał angaż zaraz po ukończeniu studiów, a już w czasie studiów prowadził program "Westerplatte młodych".

Z jakimi opiniami spotyka się Pan, kiedy wychowankowie wypowiadają się o Pana publikacjach?
Staram się nie afiszować ze swoimi publikacjami w szkole. Nie promuję własnej twórczości. Jeżeli uczniowie ją znają, to dzięki temu, że sami chcą do niej dotrzeć. Wydaje mi się, że tak jest lepiej. Dowiedziałem się o jednej uczennicy, która pisała pracę licencjacką na temat mojej twórczości. Czasami zdarzało się, że któryś z moich uczniów zapytał o moją twórczość, chciał się czegoś dowiedzieć. Ale to rzadkie przypadki. Nawet jak z moim utworami się zetkną, nie zawsze im ona w pełni odpowiada, jakoś pociąga ich.
Wydaje mi się, że to, iż tworzyłem, bardzo dobrze wpływało na prowadzenie szkolnej gazetki i pracę z szkolnymi  twórcami, którzy w większości byli też redaktorami gazetki. Uważam, że o wiele bardziej wiarygodny jest taki człowiek, sam pisze artykuły, tworzy teksty niż ktoś, kto tylko poprawia innych, a sam w zasadzie swoich możliwości nie ujawnia. Przynajmniej kiedy jest opiekunem szkolnego pisemka i młodych twórców.



Co Panu jest bliższe: utwory pisane prozą czy raczej utwory liryczne?
Raczej traktuję obie formy na równi, chociaż wydałem więcej książek poetyckich. Ukazało się sześć moich tomików poetyckich. Natomiast takich książek po części prozatorskich, po części zawierających inne formy  gatunkowe wydałem dwie. To książki o charakterze satyrycznym: "Zezem na świat" oraz „Swojski diabeł i inne humoreski” i „Zezem na świat”. Obie zresztą znalazły się na audiobooku "Humoryśki". Elementem łączącym zbiór różnych tekstów w tych książkach wszystkie humor. W „Swojskim diable…” pojawiają się różne humoreski, opowiadania, jasełka, rodzaje skeczy i scenek jak np. z rodziną Kiepskich - inspirowanych serialem telewizyjnym. Starałem się zebrać rozproszone teksty w książki jednorodne stylistycznie lub utrzymane w podobnej konwencji. Pisałem też inne krótkie teksty - w stylu science fiction, kryminały, opowieści z życia szkolnego, baśniowe. Nie stworzyłem żadnej większej książki, choćby powieści czy jakiegoś obszerniejszego opowiadania. Pisywałem jedynie krótkie teksty prozatorskie, które mogą ewentualnie na stać się zawartością książki, będącej ich zbiorem. Być może za jakiś czas wydam kolejną tego typu "składankę".

Z czego wynika takie podejście do wydanej twórczości?
Ja jestem często rozproszony na wiele różnych działań: tworzę gazetkę szkolą, piszę teksty regionalne o historii i ludziach związanych z regionem, teksty publicystyczne, dziennikarskie, wiersze, utwory satyryczne. I robię to niejako "z doskoku", w czasie skradzionym obowiązkom zawodowym. Dlatego łatwiej jest mi napisać coś krótkiego, w efekcie jednorazowego "porywu". Trzeba mieć czas, cierpliwość, działać systematycznie i planowo, żeby napisać coś dużego: powieść, dłuższe opowiadanie, dramat. Przypuszczam, że zaczynając taki projekt w jakimś momencie, wskutek braku czasu mógłbym to porzucić i zaprzestać lub wznowić to po dłuższej przerwie, mając problem, by ponownie "wskoczyć w te tryby".

To kiedy pan dokładnie zadebiutował?
Jeśli chodzi o taki debiut książkowy, samodzielną pozycję wydawniczą, to nie było tak wcześnie - miałem wtedy 38 lat.  Ale mój znajomy prozaik i poeta Mirosław Osowski ze Stalowej Woli zaczął wydawać książki mając lat 60. Właśnie w wieku 60. lat wydał powieść "Tomasz". Powieść, którą zresztą recenzowałem, tak jak większość jego książek. Sprawa wieku debiutu wygląda bardzo różnie. Niespełna 18-letnia dziewczyna. Anita Róg z Porąb Dymarskich, wydała właśnie czwarty tomik i to obszerny. Bardzo wcześnie, już jako gimnazjalistka zadebiutowała, wydała pierwszą książkę.

Kim jest Anita Róg?
To mądra, dojrzała dziewczyna. Pisze od pierwszych klas szkoły podstawowej. Robi to naprawdę nieźle. Jest konsekwentna, tworzy dużo. To młoda dziewczyna o wszechstronnych zainteresowaniach. Bardzo zdolna, znakomicie się ucząca. Myślę, że na tle rówieśników jest nieco osamotniona w tym, co robi, co ją pasjonuje. Warto kogoś takiego promować. Myślę, że ona nie zarzuci tworzenia, będzie konsekwentnie pomnażać dorobek, rozwijać się. Ja mam różne doświadczenia ze swoimi uczniami. Ponad połowa z nich to osoby, które jakoś odkryłem i zainspirowałem do tworzenia. Jednak robili to pod moją kontrolą, w okresie kiedy chodzili do szkoły. Natomiast potem jakoś nie widzę, żeby to kontynuowali. Zapewne pojawiły się inne plany życiowe i różne inne zajmujące ich rzeczy. Może coś stało się dużo ważniejsze od tworzenia. Tylko niektóre ambitne osoby kontynuują to już samodzielnie.

W jaki sposób inspiruje Pan swoich uczniów?
Staram się ich zachęcać przede wszystkim nie tylko do czytania i wypowiadania się na temat lektury, bo to takie dość typowe szkolne zadanie polonisty. Poprzez gazetkę szkolną odkrywałem te różne ich talenty twórcze - nawet u osób, które niekonieczne pisały piękne, wysoko oceniane zgodnie z tak zwanym kluczem wypracowania.
Wcześniej, zanim pojawiła się gazetka "Post Scriptum",  kiedy próbowałem wyciągnąć od nich jakiś tekst czy zachęcić do pokazania jakichś swoich próbek poetyckich czy prozatorskich, nie bardzo mieli odwagę i chęci pokazania tego. Natomiast do gazetki zaczęli mi się stopniowo zgłaszać i często wyglądało to tak, że oni zgadzali się dać swój tekst, ale prosili, żeby ich nie podpisywać, używać jakiegoś pseudonimu. Spełniałem więc te ich prośby i wychodziło to pod jakimś pseudonimem. Jednak kiedy okazywało się, że oni zaczynali pracować nad tymi tekstami, pisali coraz lepiej, stosowali się do moich wskazówek i przychodziły jakieś nagrody,  któremuś z kolegów to się podobało, czasem zgadzali się ujawniać, przyznawali się do swoich tekstów. Jeśli chcieli pracować nad sobą, pisali coraz lepiej.

Czy wielu zdecydowało się tworzyć? Czy było to skomplikowane?
Niestety, ale nie jest to sprawa prosta, nie z każdym łatwo się było porozumieć w tym względzie. W wiejskiej szkole średniej, która przecież nie jest jakąś tam placówką elitarną (uczę w małej wiejskiej szkółce, gdzie jest raptem jeden oddział licealny i przeważają uczniowie przeciętni, często wręcz słabi) tych talentów nie jest za wiele. Nawet jak pojawiają się dobrzy uczniowie, to przecież niekoniecznie mają talenty literackiej i są dobre akurat z mojego przedmiotu. Całe to szlifowanie talentów twórczych odbywa się właściwie poza trybem lekcyjnym. Na lekcji ci uczniowie się wstydzą i wycofują, po prostu nie chcą, żebym ich "zaczepiał" na ten temat w czasie lekcji, przy kolegach. Odbywało się to więc w takich kontaktach pozalekcyjnych, często za pośrednictwem Facebooka czy poczty e-mailowej. Oni mi przysyłali jakieś teksty, ja im z kolei przekazywałem pewne uwagi. Następnie przesyłali mi kolejne wersje itd. Starałem się doprowadzić do tego, aby sami dokonali pewnych poprawek. Wskazywałem im pewne błędy, ale ja nie poprawiałem za nich tekstów: kazałem im samym je poprawić, stosując się oczywiście do tych wskazówek. Czasem nawet napisałem przykładowo wiersz na bazie ich wiersza, żeby pokazać, o co mi chodzi. Tego mojego przykładu nie mogli jednak wykorzystać. Stopniowo się doskonalili. Naturalnie ci. którzy nie obrażali się na moje uwagi, przyjmowali je życzliwie i chcieli pracować nad sobą. Bo były i takie osoby, które chciały jedynie pochwał i zachwytów. Jeżeli pojawiły się jakieś tam konkretne wskazówki i uwagi, że to nie jest najlepsze, że w ten sposób nie można, oni się zniechęcali a może i obrażali.

A jak jest z tą motywacją?
Jak by się tylko każdego chwaliło, to człowiek by się nie rozwijał. Wówczas się stoi w miejscu. Oczywiście to też sprawa indywidualna, różnie można ludzi motywować. Z krytyką też nie można przesadzać, trzeba pokazywać dobre strony. Czasem jakoś kogoś "podejść" - na przykład mówiąc: "wiesz, to nie jest zły utwór, na potrzeby gazetki jest w porządku, ale jak chcesz być jeszcze lepszy, osiągać jakieś sukcesy, może wydać tomik, to postaraj się pewne rzeczy udoskonalić, coś powiedzieć ciekawiej, mądrzej, oryginalniej..."

Czy były duże sukcesy?
Tak, było wiele przykładów sukcesu dość spektakularnego. Zdarzały się osoby, które nigdy wcześniej nie pisały, a po roku czy dwóch pracy z nimi w liceum osiągały sukcesy ogólnopolskie. Na przykład Paulina Czerepak, która po jakimś czasie dwukrotnie została laureatką Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Poetyckiej "Rytmy nieskończoności" w Warszawie. Wygrywając rywalizację na konkursach w Warszawie, Sosnowcu czy Słupsku ze dolnymi uczniami z najlepszych szkół: z Krakowa, Warszawy, Wrocławia itd., mieli poczucie sukcesu i swojej wartości.
Jeśli gazetka w trzecim roku swojego istnienia zaledwie została uznana za najlepszą w Polsce - zdobyła "Pałuckie Pióro 2005" w Wągrowcu, to jej redaktorzy poczuli się wyjątkowi, pozbywali się pewnych kompleksów prowincji. Tym bardziej, że żadna gazetka z tak małej miejscowości nie odniosła podobnego sukcesu, a w czasie finału stała się taką sensację w odległej części kraju.

A czy była jakaś śmieszna sytuacja związana z pisaniem?
Nie wiem, czy tak śmieszna, na pewno jednak ciekawa. Wydając gazetkę (mającą jednak swój wyjątkowy charakter, bo w połowie dziennikarską, w połowie literacką, czyli odróżniającą się od innych szkolnych pisemek) przeżyliśmy niemałe zaskoczenie, że już w drugim roku jej istnienia otrzymaliśmy wyróżnienie na konkursie ogólnopolskim. Był to właśnie konkurs o "Pałuckie Pióro" w Wągrowcu. Redakcja była bardzo "uniesiona", na fali, dumna, że jesteśmy w stanie tak wiele osiągnąć: początkująca gazetka z małej miejscowości i już się przebiła na skalę ogólnopolską. Pojawiły się wielkie nadzieje związane z następnym rokiem, już w trzecim roku istnienia gazetki. Tym bardziej, że wszyscy byli przekonani, widzieli, że ona jest coraz lepsza. Czekaliśmy zatem  na wyniki (w poprzednim roku nie - to było zupełne zaskoczenie wówczas). Jednym z ważnych redaktorów, który szczególnie się tym interesował, był Krzysztof Kida. Czekamy, a tu wyników nie ma, nie docierają do nas żadne wieści. Powiedziałem wówczas redakcji: „Trudno, tym razem się nie udało, w tym roku nas nie zauważyli, widocznie były lepsze redakcje. Bo skoro termin rozstrzygnięcia konkursu minął, widocznie po prostu nic nie zdobyliśmy i nas nie zawiadomiono, nie przyszła do szkoły informacja”. Okazało się, że ten konkurs został rozstrzygnięty z opóźnieniem. I kilka dni później, kiedy zajrzałem na  stronę jego organizatora, okazało się, że nie tylko nas zauważono. To było w 2005 roku. Dyrektor dwa razy sprawdzał na stronie czy to pewna wiadomość. Poprzedniego roku, kiedy zdobyliśmy wyróżnienie, ze względów finansowych nie zdołaliśmy zorganizować wyjazdu. Jednak w momencie kiedy zdobyliśmy pierwszą nagrodę, nastąpiła tak wielka mobilizacja, akcja poszukiwania sponsorów wyjazdu, że  udało nam się pojechać. Można powiedzieć, że zrobiliśmy tam furorę, zapanowało wielkie zdziwienie. Dominowały przecież gazetki z dużych miast, z wieloma osiągnięciami, długim stażem. A tu nagle czytają: „Jeżowe” – miejscowość, która nikomu nie była znana - tym bardziej na Ziemi Pałuckiej. W dodatku to wioska, a w kategorii szkół ponadgimnazjalnych nawet wśród uczestników nie było żadnej innej gazetki wiejskiej.

Czy była jeszcze jakaś zabawna sytuacja?
Tak. Druga taka sytuacja wiązała się z wydaniem almanachu młodzieżowego „Skrzydeł utulenie”. Było to w ramach  projektu realizowanego z funduszy europejskich. W ramach owego projektu zorganizowano zajęcia poetyckie, dziennikarskie i teatralne. Ja prowadziłem warsztaty poetyckie. Były fundusze na wydanie tomiku. Tylko że zgłosiły mi się na te zajęcia zaledwie cztery uczennice. Dwie, które znałem, moje podopieczne z liceum, i dwie dziewczyny z gimnazjum z Cholewianej Góry, których nie znałem. Nie wiedziałem, jak one piszą, czy piszą na tyle dużo, żeby złożyło się to na tomik. Była to więc taka nietypowa sytuacja. Jedna z dziewcząt gimnazjalnych, nieco słabsza na początku, gdy warsztaty się zaczynały,  najżyczliwiej reagowała na moje uwagi i najbardziej chciała pracować nad sobą. Później jej wiersze były oceniane jako najlepsze. Udało się złożyć tomik przy udziale tych uczennic. One zaprojektowały całość i wymyśliły tytuł. Były świetne promocje, w Jeżowem, później w Miejskie Bibliotece Publicznej w Stalowej Woli. Wyszło to bardzo fajnie. To było w 2013 roku, a więc już kilka lat temu. Teraz te dziewczęta - także ówczesne gimnazjalistki - już studiują. To były bardzo miłe chwile, wyjątkowa satysfakcja, że udało się z tymi dziewczynami taką książkę złożyć i tak pięknie ją wypromować.
Wydaje się, że odbiegłem tu od spraw twórczych ku szkolnym, belferskim. Ale nie tak do końca. Powstanie gazetki bowiem właściwie zaczęło moją pracę z uczniami nad ich twórczym rozwojem, ale też w jakiejś mierze "przymusiło mnie" do tworzenia krótkich form prozatorskich. Pisywałem bowiem regularnie, pod pseudonimami, krótkie opowiadanka do gazetek, bawiąc się różnymi formami gatunkowymi, czasami nawet "beletryzując" wydarzenia z udziałem uczniów, z życia szkolnego. Te opowiastki z humorem złożyły się później na książkę "Swojski diabeł i inne humoreski", za którą otrzymałem nawet "Złote Pióro" rzeszowskiego Oddziału ZLP. To była trochę nagroda szkolna, łącząca się z moją pracą zawodową - tym bardziej, że wykorzystałem przy moich tekstach uczniowskie rysunki i zaznaczyłem ich współautorstwo przy tej książce.

Komentarze